Płacząca Dama z Pyłu

Płacząca Dama z Pyłu

Zapomniana ofiara 11 września nie potrafi uwolnić się od koszmarów Jej zdjęcie obiegło wszystkie gazety i stało się symbolem tragedii, która 11 września dotknęła Amerykę. Przerażona, zaszokowana kobieta, obsypana od stóp do głów kurzem z walących się wież World Trade Center. Słynna na całym świecie Dust Lady – Dama z Pyłu. Jej historię opisała międzynarodowa prasa, niemiecki „Stern”, angielski „The Guardian” i austriacka „Die Presse”. Tylko amerykańscy dziennikarze przeważnie wolą szukać innych tematów. Marcy Borders, 29-letnia Afroamerykanka jest bowiem ofiarą terroru, która nie potrafi poradzić sobie z własnym życiem. Bez pracy, bez pieniędzy, z pustą lodówką, z wyłączonym telefonem, zagrożona alkoholizmem, bez dziecka, które zabrał ojciec. Zamyka się w mieszkaniu, do którego z korytarza wdziera się zapach psich odchodów i uryny, i niemal przez cały dzień płacze. Ameryka zaś nie lubi przegranych, nie wie, jak z nimi postępować, woli sławić bohaterów 11 września, tych, którzy mężnie zginęli, i tych, którzy dzielnie żyją. Marcy od dnia ataków jest sparaliżowana strachem. Wychodzi na zewnątrz może dwa razy na tydzień, aby kupić coś do jedzenia – przeważnie sproszkowany rosół z kluskami. „Czuję, że jedyne bezpieczne miejsce to mój dom. Nie chcę być na parkingu, gdy jakiś samochód wyleci w powietrze. Nie chcę być w sklepie, gdy ktoś przyjdzie i zdetonuje bombę ukrytą w bucie. Nie pójdę na mecz koszykówki, który może zmienić się w śmiertelną pułapkę. Jak ratować się w supermarkecie, do którego wedrze się szaleniec łaknący dżihadu? Dlatego wolę tkwić we własnych czterech ścianach”. Marcy wie, że wielu uważa ją za histeryczkę zasługującą najwyżej na litość. Ale ta „histeria” uratowała jej życie. Marcy urodziła się i wychowała w Bayonne w New Jersey, swoistej sypialni nowojorskiej metropolii, położonej po drugiej stronie rzeki Hudson. Jako młoda dziewczyna lubiła chodzić na przyjęcia, ale także do kościoła baptystów, gdzie pomagała rozdzielać jedzenie ubogim. Właściwie zawsze lękała się Nowego Jorku, miejskiego molocha, gdzie w wagonach metra grasują dewianci i kryminaliści. Nigdy nie widziała Central Parku, nigdy nie była na Wall Street. 12 sierpnia przyjęła jednak pracę w Bank of America jako pracownica biurowa. Zaproponowano jej w końcu 40 tys. dol. rocznie. Taka pensja mogła zapewnić bezpieczeństwo finansowe matce i córce, dziewięcioletniej Noelle. Siedziba banku mieściła się w WTC. Marcy miała jednak złe przeczucia, niemal codziennie spodziewała się zamachu terrorystycznego na Manhattanie. 11 września stała przy kopiarce na 81. piętrze północnej wieży, gdy ogromny boeing wbił się w strzelisty gmach 12 pięter wyżej. Budynek zakołysał się jak okręt na fali. Marcy zaczyna krzyczeć: „Od razu myślałam, że jest wojna, że w wieżę trafiła rakieta”. Koledzy uspokajają: „To nic groźnego. Pewno jakiś mały samolot zawadził o gmach”. Ale młoda kobieta już wie, że jej przeczucia się sprawdziły. Ogarnięta paniką biegnie po schodach w dół, mijając ciężko rannych i przeskakując zabitych. Na 44. piętrze służby ratownicze usiłują skierować ją w inną stronę. Marcy nie słucha, biegnie dalej. Na 33. piętrze spotyka pierwszego strażaka pędzącego w górę, na spotkanie śmierci. Młoda kobieta jest mokra od łez, potu i wody tryskającej z instalacji przeciwpożarowych. Zbiega, śpiewając religijną pieśń gospel: „Moje życie jest w Twoich rękach. Nie mogę się trwożyć. O, wiem, że mi się uda”. Po 80 minutach dociera do wyjścia. „Bez paniki”, uspokajają ratownicy. Ale Marcy biegnie dalej, potyka się, wstaje i biegnie. Nagle słyszy głuchy huk. Strażacy krzyczą: „Uciekajcie! Nie oglądajcie się!”. To zapada się południowa wieża WTC. Marcy szlocha: „Nie chcę umierać!”. Fala uderzeniowa zwala ją z nóg. Jakiś gruby mężczyzna podnosi półprzytomną, wlecze ją do bezpiecznego budynku, zawraca, by ratować innych. Wtedy fotograf agencji AFP naciska spust aparatu. Tak powstaje zdjęcie, które nazajutrz pojawi się w prasie wszystkich kontynentów. „Wyglądałam wtedy jak duch i często dziś czuję się jak duch. Wyglądam, jakbym pytała Boga: „Co się stało? Co się ze mną dzieje?”. Ludzie patrzą na tę fotografię i widzą elegancję. Ale ja dostrzegam tylko lęk. Nazywają mnie Damą z Pyłu. Właściwie powinni mówić o mnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 37/2002

Kategorie: Świat