Media liczyły, że władzę na długie lata przejmie ulubiona PO, która nie naruszy ich interesów Prawo i sprawiedliwość linczu zawisły nad głowami dziennikarzy i mediów. Jak do tego doszło? Jak było możliwe, że ci, którzy do tej pory wspierali partie postsolidarnościowe w tropieniu afer i korupcji, którzy wspomagali lustrację i podpowiadali, kto ma być w pierwszej kolejności jej poddany, nagle znaleźli się na celowniku nowej władzy, której celem jest oczyszczenie kraju z patologii i zapoczątkowanie IV RP, wolnej od wszelkiego zła i zepsucia moralnego? Przez ostatni okres władzy SLD (łącznie z dziwolągiem, jakim był rząd Belki, którego premier, z nadania SLD, zmienił barwy partyjne, ale zachował stanowisko) dziennikarze tropili afery, układy i korupcję. Podjudzali do linczu i rozliczeń. Ekscytowali się sądami kapturowymi speckomisji do zwalczania wrogów politycznych na lewicy i dolewali oliwy do ognia samozwańczych osądów, insynuacji i pomówień, na które porywali się rozochoceni bezkarnością takich praktyk politycy prawicy. Jednym zdaniem telewizyjnego komentarza potrafili skompromitować, wyeliminować i uśmiercić publicznie wytypowane ofiary nagonki. Niekiedy za sprawą ich prasowych i telewizyjnych donosów wprawiana była w ruch bezlitosna machina wymiaru sprawiedliwości. Po przejęciu władzy przez PiS uaktywniły się bardziej czujne i politycznie świadome elementy rewolucyjne w służbach specjalnych i prokuraturze, gotowe ręka w rękę z mediami piętnować i ścigać występek. Media spodziewały się, że nadal będą dostarczać znudzonej już „Big Brotherem” i „Barem” widowni, stanowiącej preferowany target reklamodawców, wyjątkowo atrakcyjne igrzyska, relacjonując na żywo jatki kolejnych procesów i egzekucji politycznych. Z ekonomicznego punktu widzenia trudno byłoby wymyślić lepszy „format” programowy – scenariusz za darmo, scenografia za darmo, reżyseria i aktorzy też za darmo; wystarczyło tylko ustawić światła, mikrofony i kamery. Nawet realizacja najtańszego w produkcji talk show musi kosztować więcej – a tu zysk na czysto, prawie bez kosztów. Dlaczego więc sielanka wspólnej nagonki nowej władzy i mediów na „układy”, „czworokąty” i „stoliki”, na powiązania polityków, biznesmenów, dawnych służb i kryminalistów nagle się skończyła? Co poszło nie tak? Otóż nieświadomi niebezpieczeństwa dziennikarze i media nie spodziewali się, że dosięgnie ich zemsta PiS i że lekarstwo, jakim chcieli leczyć innych, będzie teraz wlewane na siłę do ich gardeł. Dopóki to innych ludzi i innych środowisk miała dotyczyć lustracja, prześwietlanie, domniemywanie winy, ukrytych interesów i złych intencji, dopóty media gotowe były wspomagać swoimi środkami takie kampanie. Aż tu nagle rewolucja obróciła się przeciw nim samym. Po części wynikało to z zemsty PiS za stronniczość mediów w trakcie kampanii wyborczej (media miały swojego faworyta, którym przecież nie było PiS), po części z konieczności szukania coraz to nowych wrogów i rzekomych tajemniczych, korupcyjno-agenturalnych powiązań, bez których nowa władza nie potrafi się obejść. Media liczyły przed wyborami, że na długie lata rządy obejmie ich ulubiona PO, a wtedy nastanie dla nich okres dynamicznego rozwoju i najlepszej z możliwych ochrony ich interesów korporacyjnych. We wszystkich ważnych dla funkcjonowania mediów sprawach, zwłaszcza tych regulowanych ustawowo, PO stała na straży interesów mediów prywatnych. Także grupowy interes ludzi pracujących w mediach byłby najlepiej zabezpieczony przez partię, która chciała wprowadzić podatek liniowy i poważnie odciążyć fiskalnie najlepiej zarabiających. Nie ma więc tu mowy o spisku mediów, chodzi o zbieżność interesów, która nie wymaga żadnej zmowy ani odgórnej organizacji, lecz tylko trafnego rozpoznania własnego dobra. Co prawda PO prowadziłaby z grubsza tę samą politykę co PiS (w sprawach lustracji, dekomunizacji i całej tej antypolityki historycznej idąc nawet dalej niż PiS), ale nie atakowałaby prywatnych mediów. Zadowoliłaby się całkowitym przejęciem mediów publicznych, media prywatne mając już po swojej stronie. Zdarzyło się jednak coś niezgodnego z przewidywaniami i rachubami – wygrało PiS i nie dopuściło (na razie) do władzy PO. Bardzo szybko wyczerpała się też lista wrogów PiS z okresu, kiedy partia ta była w opozycji, a bez wrogów nie ma ona nic do roboty. Jałowym zadaniem byłoby dalsze zwalczanie SLD, bo jakież korzyści można odnieść z walki z nieboszczykiem leżącym. Pacyfikując skrajną prawicę LPR i populistów z Samoobrony poprzez przejęcie ich haseł i klienteli, PiS musiało wypowiedzieć wojnę jedynej konkurencji, która miała podobne cele polityczne, czyli PO. Tym samym
Tagi:
Jarosław Dobrzański