Płytko wstrzyknięta pogarda

Płytko wstrzyknięta pogarda

Najpierw lecą szyje, potem leci wszystko. I tedy siwi, wysuszeni lub obwiśli, wyższościowi, wyrachowani – bywa, że obnosimy się z dziwnie powszechną pogardą dla ostrzykanych. Kpimy wyniośle z nabrzmiałych warg glonojadów, war-obciągar i klonów. Superstarzy, superstare (retorycznie) – będziemy tymczasem złośliwie świecić nieostrzykanym przykładem z nieskalanego świata siwizny, zębizny, zmarszczyzny. Z godnością będziemy świecić, z wysoka. I nawet już nie pamiętamy, skąd nam do głowy przyszło, że stosowanie (lub nie) botoksu to ma być niby test na inteligencję. Skąd pomysł, że akurat niestosowanie botoksu (albo podobnych wybiegów) pomaga „starzeć się z godnością”? Czy przypadkiem w ten sposób nie przyjmujemy pozy kogoś, kto ma biegunkę na przyjęciu, ale wciąż jeszcze stoi, błyska zalotnie oczami, coś peroruje uparcie i nie rozumie, że wszyscy już widzą, jak mu mina stopniowo rzednie? Ale tak serio, skąd ta powszechna, sarkastyczna, łatwa pogarda dla „botoksiarzy”? Nie jest aby ździebko klasistowska? Czy nam, niemajętnym może, ale „czytającym”, zdarza się w ogóle z szacunkiem pomyśleć o narodzie ostrzykanych? Że może mieli mniej szczęścia i rodzice w dzieciństwie nie zabierali ich do teatru? Że może nie wszyscy mają dość kapitału symbolicznego, żeby myśl o starzeniu się sublimować w sztukę? Przez ten cały botoks wróciłam do tekstu Sophie Fontanel, która już w 2005 r. opisała słynną toksynę jako nowy mit współczesności. Francuska pisarka i influencerka podkreślała odwrotny efekt, jaki rzekomo osiągają osoby korzystające z toksyny: jej zdaniem botoks w twarzy skupia uwagę na wieku i stanowi przyznanie się do lęku przed odrzuceniem. Ale „destrukcyjna plastyczność”, czyli tzw. nagłe, spowodowane nieszczęściem albo chorobą starzenie się, też skupia uwagę na wieku. Można powiedzieć, że starość w ogóle sprawia, że myślimy o wieku. A lęk przed odrzuceniem nie jest czymś, do czego trzeba się specjalnie przyznawać. Jest naturalny, biologiczny i racjonalny. Kiedy czytałam tekst Fontanel 10 lat temu – wydawał mi się pokrzepiający. Teraz wydaje się śmieszny i nietrafiony. Zdania o tym, że przez botoks pozbawiamy się autorytetu, jaki dają zmarszczki, to przecież obłuda. Bo kto właściwie wysoko je ceni? Kto da podwyżkę za dodatkową zmarszczkę? Kto chętniej przyjmie na etat po sześćdziesiątce? „Wolność, jakiej dostarczają zmarszczki”? Czyli co konkretnie? Proszę wymienić profity. Fontanel i niektórzy inni „starzejący się godnie” znaleźli sposób na obsługę własnej frustracji – pogardę dla „botoksiarzy”. Ale nawet popularnej Francuzce wymsknęła się odrobina prawdy: „Gdyby to naprawdę był cudowny produkt, gdybyśmy krążyli we mgle i wychodzili z niej trochę młodsi, śmierć byłaby od nas trochę dalej, nadal byłaby naszym kresem – abyśmy mogli pozostać filozofami i ludźmi – ale przychodziłaby łagodnie – o tak, wszyscy by się na to zdecydowali”. Nadal to brzmi klasistowsko, prawda? Oznacza bowiem, że ci, którzy nie stosują botoksu, są bardziej spostrzegawczy (on „nie działa”), mają mniej złudzeń, silniej się opierają perswazji i reklamie. Szukałam zatem badań, które (wiadomo) potwierdzą, że to klasowe: kto biedny i niewykształcony, ten bierze botoks w usta, czoło i dolinę łez. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna: toksyny botulinowej używają zwykle kobiety wykształcone (94% ma wykształcenie wyższe lub średnie) i z dużych miast.  Tymczasem w internetowej wersji Słownika języka polskiego ktoś złośliwie dopisał pod hasłem „botoksiara”: „Typ kobiety przywiązującej nadmierną wagę do wyglądu. Określenie od botoksu, który tego typu kobiety często wstrzykują sobie w usta w celu ich powiększenia”. Naprawdę? W jaki sposób kogoś determinują implanty, makijaż permanentny, tatuaże? Wygląda na to, że botoks rzeczywiście jest jednym z mitów współczesności. Demonizowany, oskarżany, to znów przeceniany, jest przecież czymś, co nie mówi o nas niczego ważnego. Na forach dotyczących poprawiania urody przeczytałam tyle nazw zabiegów, stymulacji, masaży i narzędzi, że niewiele z nich udało mi się zapamiętać. Zaczynam więc podejrzewać, że z botoksem jest jak z Czesławem Miłoszem, Adamem Zagajewskim, Wisławą Szymborską i Zbigniewem Herbertem – ma szczęście, że się dobrze nazywa. To musiało mu dać ze 20 punktów do kariery.   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety