Obowiązkowy egzamin dojrzałości z matematyki pomoże zmniejszyć nierówności w edukacji Już w przyszłym roku maturzyści będą zdawać obowiązkowy egzamin dojrzałości z matematyki. Perspektywa ta wywołuje niepokój, a nawet panikę u wielu uczniów i ich rodziców. Obawy wydają się uzasadnione, zwłaszcza po zapoznaniu się z wynikami z testu, jaki przeprowadziło kuratorium w Poznaniu. Z badań tych wynika, że ponad połowa uczniów obecnie II klasy bez rozszerzonej matematyki liceów ogólnokształcących, 83% uczniów z techników i 76% z liceów profilowanych nie zdałoby podstawowej części egzaminu z tego przedmiotu (http://miasta.gazeta.pl/poznan/1,36001,6354235,Matury_z_nie_zda_polowa_licealistow_.html). Dlaczego więc nakazywać wszystkim zdawanie matematyki, skoro część osób i tak tych umiejętności nie wykorzysta, a ów obowiązek ograniczy możliwości wyboru? Czy nie lepiej poszerzyć sferę wolności zgodnie z tym, co od początku sprawowania swej funkcji twierdziła min. Katarzyna Hall: że szkoła ma uczyć młodych ludzi dokonywania (odpowiedzialnego) wyboru i dawać im do dyspozycji wiele alternatywnych ścieżek? Eksperci z pewnością znajdą argumenty na obronę decyzji o przywróceniu obligatoryjnej matematyki na maturze. Mnie jednak interesuje głównie argument socjalny, który często w dyskusjach jest pomijany. Moim zdaniem, obowiązkowa matematyka na maturze zmniejsza ogólne nierówności w edukacji i ich dalsze życiowe konsekwencje. Status rodzinny a osiągnięcia matematyczne Na czym polega owa dodatnia zależność między wyrównywaniem szans edukacyjnych a obowiązkiem pisania matematyki na maturze? Sięgnąć tu można do klasycznego już dzieła z socjologii edukacji pt. „Reprodukcja” P. Bourdieu i J.C. Passerona. Jego autorzy stwierdzają, że poprzez odpowiednie curriculum (czyli treść i formę kształcenia) faworyzowane są dzieci o wyższym wyjściowym kapitale kulturowym, czyli tzw. habitusie. Warto jednak zauważyć, że nie każde curriculum w stopniu jednakowym automatycznie faworyzuje dzieci z rodzin o wyższym statusie. Prawdopodobnie będzie to silniej zachodziło w przypadku przedmiotów humanistycznych, w których liczy się zasób językowy (często podświadomie wyniesiony z domu), ogólne wzorce, zainteresowania, obycie w świecie kultury, oczytanie itp. Nie znaczy to oczywiście, że osoby z rodzin o niższym statusie są mniej predestynowane do studiów humanistycznych, ale że raczej mają mniejsze szanse. Z matematyką przynajmniej teoretycznie jest nieco inaczej, gdyż nie wymaga ona aż w takim stopniu sprawności leksykalnej, wyniesionego z domu kontaktu z kulturą i dostępu do książek, tylko głównie zdolności intelektualnych wspartych systematyczną pracą. Oczywiście i tu nierówności społeczne zachodzą, gdyż młodzież z dobrych domów ma większą możliwość fachowych korepetycji, a przede wszystkim wpajaną przez rodziców motywację do nauki. Ale sama dyscyplina nie jest tak podatna na zróżnicowanie kapitału kulturowego. Dlatego matematyka może być tym obszarem dydaktycznym, w którym łatwiej będzie stawać w szranki młodzieży o niższym statusie (co nie znaczy, że nie należy reformować w tym kierunku także humanistyki). Poza tym, matematyka może stanowić przepustkę na uczelnie politechniczne i ekonomiczne, a co za tym idzie, na te kierunki, które dają większą szansę uzyskania stabilnego zawodu. Pozorny wolny wybór Ktoś może powiedzieć, że nie ma problemu. Nawet przy nieobligatoryjnej maturze z matematyki – jeśli ktoś chce, może ją przecież wybrać. A skoro wiadomo, jakie daje to możliwości, tym bardziej osoby o niższym statusie powinny być zainteresowane tym przedmiotem. Otóż jest to przeświadczenie mylne, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, opiera się domyślnie na teorii racjonalnego wyboru. W rzeczywistości ludzie – zwłaszcza tak młodzi i jeszcze nie w pełni dojrzali – nie do końca są zdolni do racjonalnych wyborów w tym zakresie, zwłaszcza że poziom poinformowania licealistów o dalszych perspektywach zawodowych i edukacyjnych jest u nas wciąż na dość niskim poziomie. Po drugie, tylko pozornie mamy do czynienia z wolnym wyborem. W istocie takie decyzje są w dużej mierze zdeterminowane dotychczasową drogą edukacyjną ucznia i jego poziomem samooceny, która niestety wśród uczniów z biedniejszych środowisk jest zazwyczaj niska i nie sprzyja podjęciu wysiłków w dziedzinie powszechnie postrzeganej jako trudna. ródła tego stanu rzeczy sięgają najwcześniejszych faz edukacji dziecka. Już bowiem wtedy zachodzi wyraźny podział na dzieci dobrze i źle się uczące, po części wedle tego, kto jak jest dopilnowany i zadbany przez rodziców. Uczniom zaniedbanym i mniej dopilnowanym przez rodziców często na starcie zostaje przyczepiona łatka gorszych, bardziej leniwych lub mniej zdolnych. Widząc to, tracą oni motywację do nauki – także matematyki. A ponieważ przedmiot ten ma specyficzną strukturę i bez opanowania podstaw nie można przyswajać
Tagi:
Rafał Bakalarczyk