Po co ta czystka?

Po co ta czystka?

Nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych też przeszło na tryb wojenny. W tym wypadku oznacza to, że pozbywa się ostatniej, symbolicznej grupki absolwentów MGIMO, czyli Moskiewskiego Państwowego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Bo podczas studiów mogli być zwerbowani przez rosyjski wywiad. Dyplomaci, którzy mają w życiorysie studia na nieprawowiernej uczelni, a pracują za granicą, są odwoływani do kraju. A ci w centrali? MSZ zwróciło się do ABW, by jeszcze raz ich sprawdziła. Jak to opisano „pod względem potencjalnych zagrożeń”. Czyli po uważaniu. To są insynuacje, rzeczy z innej rzeczywistości. W stylu z lat 50. Po pierwsze, nie ma w Polsce grupy, która – przynajmniej od roku 1990 – była tak regularnie sprawdzana przez kontrwywiad, jak absolwenci tej uczelni. I co? Jeżeli od 30 lat nic na człowieka nie znaleziono (a szukano z zapałem), to jaki jest sens wiary, że teraz to coś się znajdzie? Jak dotąd – przypomniał o tym niedawno Jarosław Bratkiewicz – jedynym absolwentem MGIMO, który okazał się obcym szpiegiem, był Bogdan Walewski. Kłopot w tym, że złapano go w roku 1981 i że szpiegował dla… CIA. Zresztą nie za bardzo wiadomo, dla kogo nie pracował. Jego życiorys jest bowiem mocno zagmatwany. Walewski był działaczem ZMP i za te zasługi został skierowany na studia do Moskwy. Na MGIMO miał być podobno zwerbowany przez KGB. Potem, po studiach, skierowano go jako tłumacza do Wietnamu, do Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli. Tam dał się zwerbować CIA (to już na pewno). Po powrocie do Polski zaczął pracować w MSZ, a w roku 1961 wysłano go na stypendium do USA. Oczywiście wcześniej musiał się zobowiązać do współpracy z polskim wywiadem. I tak już zostało. Gdy w latach 70. pracował w Nowym Jorku, w naszym przedstawicielstwie przy ONZ, pisał meldunki służbom polskim, radzieckim i amerykańskim. Z tego przepracowania popadł w alkoholizm i sam poprosił, by wycofano go do Warszawy. W Polsce był wicedyrektorem PISM i meldunki składał CIA, jeżdżąc mercedesem na przegląd do Wiednia. Potem był I sekretarzem ambasady PRL w Moskwie. Gdy wrócił do Warszawy, już bardzo interesował się nim kontrwywiad. Złapano go, jak fotografował tajne dokumenty. Trzy lata później uczestniczył w wielkiej wymianie (w drugą stronę wędrował Marian Zacharski) na słynnym moście szpiegów w Berlinie. Ale wracając do naszych czasów… Nikt nie wątpi, że wyczyszczenie polskiej dyplomacji z ludzi znających Rosję i tamtejsze elity jest kontrproduktywne. Sami pozbywamy się najlepszych od Rosji fachowców. Jeżeli władza im nie ufa, to mogliby przynajmniej służyć radą… Zwłaszcza że tamtejsze MSZ (i nie tylko) jest kierowane przez ludzi z MGIMO, z Ławrowem na czele. Tę głupotę wypominano nam i w Unii, i w NATO. Bezskutecznie. Dlaczego? Odpowiedź chyba jest prosta. Nie chodzi o to, gdzie kto się uczył, tylko jakie komu stanowiska blokuje. Dla pisowskiego desantu, ludzi z miernym wykształceniem, ze słabą znajomością języków obcych, i świata przy okazji, MGIMO-wcy byli i są jak wyrzut sumienia. Żeby więc pozbyć się tej konkurencji, wymyślono legendę o KGB. Spójrzmy choćby na ekipę Papierza, kogo wpychał na stanowiska ambasadorów, jakich asów. I wszystko jasne. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 27/2022

Kategorie: Aktualne, Kronika Dobrej Zmiany