Po nas choćby „Quo vadis”

Teledelirka Wróciło bractwo pielgrzymujące ponad podziałami do Watykanu na oglądanie wraz z papieżem filmu. Normalnie zapijało się na bankietach klęskę albo sukces superprodukcji i stąd brała się obrzmiałość bądź oczy podbite fioletem jak kwiatki, nazywane w Poznaniu macoszkami. Wysłuchiwało się do ostatka, do szału, do dna nieszczerych pochwał, dopadało tych, co chowali się z kielichem i topili w znajdującej się w nim cieczy satysfakcję z klapy konkurenta albo zawiść, gdy mu się udało. Umykało się przed gwiazdą, a gdy cię dopadła, musiało się wykrztusić oczekiwane zdanie: „Film do dupy, ale twoja rola rewelacyjna! Przysięgam na moją matkę!”. W duchu dodawało się: „Wybacz mamusiu, ale nie miałam innego wyjścia” (Talmud mówi, że wymuszona przysięga jest nieważna, wystarczy, jeśli się ją w myśli odczyni. Wielu korzysta z jego mądrości, nie zdając sobie z tego sprawy). Tym razem było inaczej. Na lotnisku zobaczyliśmy twarze spuchnięte ze wzruszenia po przejściach mistycznych, choć bankiet był, pokazano w newsach telewidzom stoły i uduchowioną, showbiznesową elitę, przemieszaną ze śmietanką kościelno-polityczną. Wszyscy tęsknie zapatrzeni w odległą przeszłość. „Och, żeby tak znaleźć się w pierwszej dziesiątce chrześcijan rozszarpywanych przez lwy”, mówiły ich rozmarzone oczy. To byłoby nawet lepsze niż siódme miejsce na liście wyborczej. Zwłaszcza zaś dobrze byłoby, gdyby głodne lwy zajęły się już teraz ugrupowaniem rządzącym, tymi Rzymianami naszej współczesności. Taki na przykład minister ochrony swego stęchłego środowiska, Tokarczuk, Gąsienicę Byrcyna chce rzucić zakopiańskim niedźwiedziom z Krupówek na pożarcie za to, że Byrcyn gór broni i nie daje wyrąbać lasów w parku narodowym. Po nas choćby potop, mówią współcześni Rzymianie i swoich na stanowiska mianują, gdzie się da i tam, gdzie się nie da także. Jest taki jeden konsultant do spraw ginekologii i położnictwa, który do mamra powinien trafić za to, co robi i co mówi. Powiedział, że w jego klinice w ogóle nie wykonuje się aborcji, nawet wtedy, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu ani wówczas, gdy matka jest ciężko chora, czyli w sytuacjach, kiedy prawo do aborcji jest zagwarantowane w ustawie. Nie przerwano ciąży kobiecie z HIV-em i innym ciężko poszkodowanym przez los i Boga. Można poznać ich dramatyczne losy, poniżające traktowanie przez szpitale i lekarzy, bo zostały opisane w książce „Piekło kobiet”. Przedstawiano te problemy podczas spotkania Trybunału w sprawie prawa kobiet do aborcji, w którym miałam zaszczyt uczestniczyć obok kilku znakomitych osób, wśród których znajdowała się słynna Rebecca Gomperts ze statku „Kobiety na Falach”. Chodziło o aktualnie obowiązujące prawo, wielokrotnie łamane przez facetów podobnych do Chazana, co uważają pewnie, że chora czy zgwałcona baba sama sobie winna, nosiła mini, czyli sama się o to prosiła, a jak chora, niech się nie bzyka. Skoro zaszła, urodzić musi. Świetnie się więc profesorek Chazan nadaje na takie „kunkretne kunsulatacje”, ale raczej do Cyrku Monty Phytona niż na ważne stanowisko w państwie. Dlatego jednak, że pasuje jak konwalia do kożucha, został przez kolegów nominowany. Niestety, nominowany nie w nowym tego słowa znaczeniu z „Big Brother”, nie jest to bowiem nominacja do wylotu. Koledzy z AWS-u – ci, co go namaścili – wiedzą, że on tak jak i oni pogardza kobietami, boi się ich, nienawidzi, a więc da im popalić. Ponieważ ma przyjść nowa ekipa, która ma inny stosunek do kobiet, stara gwardia chce jeszcze zepsuć, co się da: „Po nas choćby „Quo Vadis””, myślą. Przydałby się jakiś król lew, żeby trochę po arenie politycznej całe to bractwo powłóczył. Wiem, że już niedługo zmiecie ich miotła Millera, ale oczekiwanie – tak jak ostatnie minuty w pociągu przed dojechaniem do stacji – jest trudne do wytrzymania. Tracę cierpliwość, przyglądając się jawnym szkodom wyrządzanym krajowi. Chcą wyrwać jak najwięcej, zamianować swoich choćby na chwilę, bo przecież wtedy swój człowiek dostanie odprawę, sześć dobrych, a nawet jeszcze lepszych pensji. Najlepiej, jeśli znajdzie się fucha dla nieusuwalnego. Taki właśnie mianowaniec last minute, złośliwie przez profesora Strzembosza nominowany, straszy potem latami jako rewolucyjny lustrator i żaden lew go nie ruszy. Wygląda na to, że po „Quo vadis” w świętym miejscu trupa aktorska jak i publika zamiast wyszynku – wszyscy, jak jeden mąż i jedna żona

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 37/2001

Kategorie: Felietony