Kto wygrał, kto w dół? Co zrobi Tusk? Gdzie jesteś, lewico? Czy wybory samorządowe zmieniły Polskę? Jeśli ktoś w ostatnim tygodniu był słuchaczem polskich mediów, nie tylko prawicowych, jeśli słuchał polityków PiS, to mógł odnieść wrażenie, że oto 7 kwietnia dokonała się wielka wiktoria Jarosława Kaczyńskiego. Świat się zmienił i już w najbliższej przyszłości PiS odzyska Polskę. Tak mówił Kaczyński w wieczór wyborczy – że gdyby wybory parlamentarne były dziś, to PiS może miałoby większość w Sejmie. Tak mówił też jego przyboczny, europoseł Dominik Tarczyński. On z kolei daje obecnej koalicji pół roku, potem ma się rozpaść, a PiS wróci do władzy ze wzmożoną siłą. Owszem, to wszystko są marzenia i zaklęcia. Ale z czegoś wypływają. Cofnijmy się o parę tygodni. Wówczas we wszystkich mediach dominował pogląd, że PiS się sypie, Kaczyński popadł w demencję starczą, wybory samorządowe przyniosą kres jego formacji. No, może uda się pisowcom obronić sejmik w województwie podkarpackim, może w lubelskim, i to wszystko. Za chwilę zobaczymy wielki finał tej formacji. Będzie mijanka? Tak dziennikarze zaczynali rozmowy z politykami i ekspertami. A ta mijanka oznaczała, że PO, sama PO, wyprzedzi PiS. Jeśli ktoś w to uwierzył, miał prawo wieczorem 7 kwietnia czuć się jak po nokaucie. Ale nie ma sensu mu współczuć – to jego problem, że uwierzył. Układ sił, jak pokazały wybory, niewiele się zmienił. PiS nie upadło, Platforma go nie zmiażdżyła, wszystko pozostało bez zmian, może poza tym, że Lewica dostała gorszy wynik niż pięć lat temu, bo ledwie 6,32% głosów do sejmików. Ale to także nie jest wielką niespodzianką, o jej marnych perspektywach pisaliśmy już na początku lutego, gdy Tusk zdecydował, że nie pójdzie z nią w koalicji do wyborów. No dobrze, ale pogląd, że wybory samorządowe będą klęską PiS, skądś się wziął, na jakichś przesłankach, choćby wątłych, został zbudowany. Łatwo je wskazać. Rzeczywiście po oddaniu władzy PiS szalało, a Kaczyński się miotał, czego apogeum była sprawa Kamińskiego i Wąsika. Wówczas notowania tej partii szły w dół, jej bezradność każdy widział. Ale później na politycznej scenie zagrano inne przedstawienie. PiS się z niej wycofało, Kaczyński, Macierewicz, Morawiecki może nie zniknęli, ale ograniczyli swoją wcześniejszą nadaktywność. Wiemy to z przeszłości – schowanie największych awanturników zawsze dobrze robiło PiS w kampanii wyborczej. Gdy PiS usunęło się na dalszy plan, na scenę weszli rolnicy. Ostatnie tygodnie to ich bezustanne protesty. To ich Polacy widzieli w telewizji, dostrzegali też, że władza nie potrafi problemu rozwiązać, że kryzys trwa i trwa. W efekcie konflikt, coraz bardziej emocjonalny, zmobilizował wieś. To widać po frekwencji – wyborcy mieszkający na wsi byli 7 kwietnia bardziej zmobilizowani niż ci w miastach. Miastowi najpierw przyznawali rację rolnikom, a potem zaczęli złościć się na rząd. Że nie jest sprawczy, tylko nieporadny i kluczy. Nieważne, że cała sprawa, związana z przywozem ukraińskich produktów rolnych do Polski, to efekt nieudolności ekipy PiS. Że to PiS nie dopilnowało interesów polskiego rolnictwa, ba, miesiącami oszukiwało producentów zbóż, zapewniając ich, że krzywda im się nie stanie, a ukraińskie zboże Polskę ominie. Ważne, że obecna ekipa sobie z tym nie radzi. Jeżeli ukraińskie zboże i sytuacja rolników mobilizowały wyborców PiS, to koalicja rządząca nie miała na podorędziu nic, by mobilizować swoich. Główne straszaki, czyli Kaczyński i jego ludzie, zeszły na drugi plan. TVP Info, to pisowskie, zniknęło. Za to mogliśmy obserwować komisje śledcze. Ich członkowie zapowiadali, że rzucą polityków PiS na kolana, ale szybko się okazało, że nie rzucają, bo są nieprzygotowani do tych przesłuchań. Mogliśmy również obserwować kłótnie wewnątrz koalicji. I to gorszące, gdy posłanka Żukowska, szefowa klubu Lewicy, pisała do marszałka Sejmu Szymona Hołowni: „Wyp…”. To wszystko budowało rozczarowujący obraz nowej władzy. Jako nieporadnej, nieradzącej sobie z problemami, zagubionej i coraz mocniej skłóconej. W ten sposób do wielkiej części wyborców Koalicji 15 Października wysłana została kartka z usprawiedliwieniem: po co iść do wyborów, skoro wiadomo, że PiS przegra? Po co iść, skoro najważniejsze zostało już zrobione, PiS nie rządzi? Po co, skoro ta koalicja nie porywa? No i nie poszli. Frekwencja spadła z 74% do 52%. Czyli w październiku do wyborów poszło 21 mln Polaków, 7