Historia największej tragedii na K2 Wbrew legendom lawiny nie da się wywołać krzykiem ani jodłowaniem. Może ją za to wyzwolić niemal wszystko, co odkształca śnieg: spadające kamienie, topniejący lód, deszcz, grad, trzęsienie ziemi, krok człowieka. W dziewięciu przypadkach na dziesięć to ludzie wywołują lawinę, pod którą potem giną. Lawiny są różne – lodowe, pyłówki, z ciężkiego mokrego śniegu, gruntowe i kamienne – a teren, który wspinacze przemierzali rano 2 sierpnia 2008 r., aż się prosił o deskę śnieżną. Ci będący na górze donosili, że przy każdym kroku słyszą charakterystyczne skrzypienie, a na powierzchni śniegu pojawiają się pęknięcia. Szli po stoku o nachyleniu ok. 40 stopni, a właśnie przy nachyleniu od 20 do 45 stopni najczęściej schodzą deski. Śnieg piętrzył się od tygodni, a temperatura w ciągu kilku dni wzrosła, co mogło sprawić, że śnieg trochę się rozwarstwił. Doświadczony wspinacz zauważy takie oznaki zagrożenia, ale nawet najnowocześniejsze urządzenia nie potrafią precyzyjnie przewidzieć lawiny. (…) Ogólnie rzecz biorąc, deska śnieżna to zsunięcie się świeżego, niezwiązanego z podłożem śniegu. Wielu ludzi wyobraża sobie, że lawina to masa luźnego śniegu i lodu spadająca z góry jak garść śrutu ze zjeżdżalni. Tymczasem czoło lawiny przypomina raczej talerz, który zsuwa się ze stołu. Początkowo deska śnieżna odrywa się na górze i sunie po zboczu. W miarę, jak nabiera prędkości, rozpada się na coraz mniejsze kawałki, aż wreszcie stają się tak malutkie, że płyną niczym woda. Kryształki na dnie lawiny są drobne jak cukier puder. Większość lawin schodzi z prędkością ok. 115 km/godz. Największe osiągają nawet 320 i pokonują ogromne odległości przez wzgórza i doliny, uderzając z taką siłą, że wyrywają drzewa z korzeniami, przewracają domy i niszczą całe miasta. Ostatnią lawinę tego dnia, tę śmiercionośną, zapowiedział ogłuszający trzask. Karim musiał wiedzieć, co taki dźwięk oznacza. Mieli około półtorej sekundy, żeby wydostać się z deski śnieżnej. Za mało. Na śniegu pojawiło się pęknięcie i deska ruszyła. W ciągu sekundy śnieg zaczął sunąć z prędkością ok. 15 km/godz., rozpadając się na gigantyczne bryły. Dwie sekundy później lawina osiągnęła prędkość 50 km/godz. Bryły rozpadały się na coraz mniejsze części. Przez kolejnych pięć sekund lawina nabierała tempa, a spiętrzony śnieg kotłował się niczym morskie fale. Wspinacze musieli stracić poczucie kierunku. Ich płuca wypełnił śnieg zmieszany z powietrzem. Wciskał się do ust, uszu i nosów. Stracili gogle, czapki i rękawice. Duży Pasang i Jumik byli związani krótką liną. Koziołkowali i owijali się wokół siebie nawzajem, coraz bardziej złączeni – prawdopodobnie dlatego obaj złamali karki. Około godz. 15 przemknęli obok Pemby. Kiedy o 15.10 fotografował ich ciasno oplątane linami ciała, byli martwi. Śnieg wokół nich pokrywały smugi krwi i fragmenty ciał. Maksymalną prędkość – od 65 do 130 km/godz. – lawina mogła osiągnąć po około ośmiu sekundach. Potem zapewne zaczęła zwalniać, a po kilku sekundach się zatrzymała. Pozostali dwaj wspinacze nigdy nie zostali odnalezieni, co sugeruje, że wessała ich i zasypała. Śnieg prawdopodobnie złagodził upadek, więc możliwe, że nie stracili przytomności. (…) Taki śnieg jest jak beton, za twardy, żeby kopać bez łopaty, pozostaje więc czekać i mieć nadzieję. Należy wykaszleć śnieg z płuc, starać się odprężyć i zużywać jak najmniej tlenu. Śnieg jednak nieuchronnie zamarza, tworząc wokół głowy lodową kapsułę, która uniemożliwia przedostawanie się świeżego powietrza z zewnątrz. Pogrzebany żywcem człowiek powoli się dusi. (…) • Tsering Bhote był 300 m pod Dużym Pasangiem, kiedy zobaczył, że idzie na niego lawina. Rzucił się na najbliższy wielki głaz, objął go, zamknął oczy, osłonił głowę i zaczął się modlić. (…) Posypały się okruchy lodu, pokryły go pyłem. Tsering krzyczał, ale nie słyszał własnego głosu. Drobinki śniegu wpadały mu do ust i nosa. Ryk rozbrzmiewał teraz niżej i powoli cichł. Tsering otworzył oczy i przetarł je rękawicą. Nie widział nic poza wirującym w powietrzu śniegiem. Znów krzyknął, ale jego krzyk połknęła biel i zapadła cisza. Wciągnął powietrze