Polska stała się pionierem w przemyśle jachtowym. Wprowadzamy rozwiązania i dyktujemy trendy, które inni powielają Upadek państwowych stoczni morskich w Polsce nie oznaczał zupełnej plajty budownictwa okrętowego. Najlepiej chyba z transformacyjnymi perturbacjami poradziła sobie branża budownictwa jachtowego. Nie tylko utrzymała wysoką międzynarodową pozycję, ale wręcz powiększyła znacząco stan posiadania. Towarzyszą jej od lat osiągnięcia polskich żeglarzy. Takie nazwiska jak Teliga, Baranowski, Jaskuła, Puchalski, Chojnowska-Liskiewicz, Kusznierewicz czy Kuczyński – i wielu innych – wypływały i wypływają coraz dalej na dobrej fali, która niesie również stocznie jachtowe, a także budownictwo dużych żaglowców. Polscy żeglarze najczęściej odnosili sukcesy w rejsach dookoła świata, na jachtach zaprojektowanych i zbudowanych w Polsce. Polska znów potęgą Jeśli mówimy o naszych atutach w Unii Europejskiej, to okazuje się, że jesteśmy drugim na świecie, po Stanach Zjednoczonych, producentem niedużych jachtów motorowych o długości do 9 m. Badacze rynku w ogóle uważają, że Polska stała się pionierem w przemyśle jachtowym. Wprowadzamy nowe rozwiązania, dyktujemy trendy techniczne i technologiczne, które inni powielają. Nasz kraj stał się unijną potęgą w produkcji jachtów, a właściwie w ich eksporcie, bo jak na możliwości krajowego klienta są koszmarnie drogie. Polskie stocznie jachtowe chwalą się więc nazwiskami światowych celebrytów z dużą kasą, pod których gusty buduje się eleganckie jednostki pływające, świadczące o prestiżu właściciela. Wśród tych sław są hiszpański tenisista Rafael Nadal, mistrz Formuły 1 Fernando Alonso, a także były kierowca i mistrz Formuły 1 Nico Rosberg. Na pokładach jachtów z polskich stoczni lubi się wylegiwać celebrytka Paris Hilton. Jacht to dobrze ulokowane pieniądze. Najbogatsi chętniej inwestują w jednostki, które trzymają cenę. Zarabiają też na ich czarterowaniu. Jacht Jana Kulczyka Phoenix II, wart ok. 120 mln dol., uznano za jeden z najbardziej luksusowych na świecie – wycieczka na nim także kosztuje krocie. Drogo sprzedajemy Skąd się wziął taki rozkwit branży? Ludzie, którzy zakosztowali w młodości emocji, wiatru i fal, uznali, że przygoda na jachcie może być intratnym biznesem, i założyli własne firmy. Są wśród nich również obcokrajowcy, którzy w przemysł jachtowy zainwestowali w Polsce. Nie dość, że polskie stocznie jachtowe należą do najnowocześniejszych w Europie, to jeszcze produkują na potęgę. Polska Izba Przemysłu Jachtowego i Sportów Wodnych (Polboat) wyliczyła, że co roku krajowe stocznie wypuszczają ok. 22 tys. jednostek żaglowych i motorowych. Są to oczywiście łódki różnej wielkości i przeznaczenia: do nauki, do żeglowania turystycznego, do ścigania się i do wypoczynku, są też np. pływające pawilony mieszkalne. W większości jednak ze względu na wysoką cenę – od kilkuset tysięcy do kilku milionów euro – popyt na jachty w Polsce ciągle jest niewielki. W rezultacie aż 95% produkcji trafia na eksport. W liczbach widać naszą przewagę nad innymi – w pierwszym półroczu 2021 r. udział Polski w światowym eksporcie jachtów wzrósł o 1,2 pkt proc., do 4,7%. Z danych Eurostatu wynika, że w 2018 r. polski eksport jachtów stanowił 60% ogólnej wartości eksportu jachtów w UE. Notuje się jego wyraźny wzrost, bo w latach 2014-2018 eksport ten podwoił się, ze 184,8 mln euro do 395,8 mln euro. Daleko za nami uplasowały się Finlandia (60 mln euro, 9,1% eksportu UE) i Włochy (36,7 mln euro, 5,6%). Kiedy spojrzymy na mapę Polboatu, okaże się, że stocznie jachtowe wcale nie dominują na Wybrzeżu czy ogólnie na Pomorzu i w Krainie Wielkich Jezior Mazurskich. Jeden z poważniejszych producentów jachtów ulokował się nawet na Podkarpaciu, chodzi o znaną stocznię jachtową Rega Yacht w Ropczycach. A prócz tego na mapie centrów jachtowych są Łódź, Warszawa, Konstancin, Wołomin, Radom, Radomsko, Głowno, Błonie i Kraków. Lista miast „stoczniowych” jest długa, a dochodzą tu jeszcze dziesiątki, jeśli nie setki firm współpracujących ze stoczniami jachtowymi, dziesiątki biur projektowych, wykonawców podzespołów i wyposażenia, pośredników handlowych, nawet kancelarii prawnych i agencji ubezpieczeniowych. Złapać morskiego bakcyla Choć nie ma już na morzach polskiej bandery na statkach Polskich Linii Oceanicznych i Polskiej Żeglugi Morskiej, upadły też wielkie dalekomorskie przedsiębiorstwa połowowe, pozostały jednak szkolnictwo morskie i liczne kluby żeglarskie. Zainicjowana przez Krzysztofa Baranowskiego