Podręcznik
Kuchnia polska Uczymy się demokracji parlamentarnej. Żeby się jednak czegokolwiek nauczyć i żeby wiedza ta miała jakąkolwiek wartość obiektywną, trzeba mieć do tego jeden uznawany powszechnie podręcznik. Opowiadano mi kiedyś o pomysłowym Polaku, który zaplątawszy się w czasie wojny do Sudanu, bodaj utrzymywał się z uczenia miejscowej ludności języka angielskiego. Kiedy jednak któryś z jego pojętnych uczniów znalazł się na Wyspach Brytyjskich, okazało się, że mówi on nie po angielsku, lecz po polsku, ponieważ podręczniki z których się uczył, różniły się zasadniczo od podręczników angielskich. Otóż obawiam się, że nam również brakuje obiektywnego, standardowego i powszechnie akceptowanego podręcznika demokracji parlamentarnej. Obawę tę wzbudził we mnie artykuł Marka Beylina „Gdzie jest premier?” („Gazeta Wyborcza”, 15.02.br.), a także kilka innych ukazujących się w różnych gazetach publikacji, gdzie przedmiotem rozważań jest pytanie, czy rząd Millera realizuje praktycznie interes partyjny, czy też państwowy, a premier działa bardziej jako szef rządu czy też szef partii, czyli SLD. Pomijam kwestię, że te subtelne wątpliwości pojawiły się w momencie, kiedy rząd i minister Karczmarek zabrali się dość ostro do zmiany zarządów w spółkach skarbu państwa, usuwając z nich skompromitowanych nieudolnością – bo nie będziemy tu mówili także o aferach przestępczych – ludzi z naboru Mariana Krzaklewskiego. Nie znam dokładnie zarzutów stawianych poszczególnym prezesom oraz członkom rad i zarządów, ale jeśli istnieją takie zarzuty, to przy zwalnianiu tych ludzi bardzo trudno odróżnić interes partyjny od społecznego i państwowego i jeśli jakakolwiek partia, nawet w swoim partyjnym interesie, robi z nimi porządek, to niewątpliwie działa także w interesie państwa, społeczeństwa i narodu. Nie ma tu więc żadnej sprzeczności, te interesy są tożsame. Rzecz jednak ma także i głębsze podłoże. Beylin na przykład, wyrażając rozczarowanie poczynaniami rządu Millera i oskarżając go właśnie o partyjność, stwierdza równocześnie, że „tej partyjnej dreptaninie za swoim towarzyszy myśl – centralizować. Tego pragnie minister zdrowia, podobne pomysły władają ministrami skarbu i kultury”. A więc nie chodzi tu już tylko o to, że rząd popiera swoich (minister Karczmarek odpowiedział na to słusznie, że znajomość z ministrem skarbu nie może nikogo dyskwalifikować jako kandydata na prezesa państwowej spółki), ale o to również, że rząd Millera realizuje czy stara się realizować inny model zarządzania państwem i kierowania gospodarką, niż czyniły to rządy dotychczasowe. I tu już sprawa nabiera innych wymiarów niż kłótnie personalne. Pretensja Beylina, a także innych piszących podobnie polega więc na tym, że rząd SLD-PSL, który wygrał wybory, przedstawiając wyborcom swój odmienny od rządu AWS-UW program, działa obecnie inaczej niż jego poprzednicy i na tym ma polegać uprawiana przezeń rzekoma supremacja interesu partyjnego nad społecznym czy państwowym. Rzekomy rozbrat z demokracją. Otóż widzę w tym grube nieporozumienie. W tej mierze od naciąganych argumentów o partyjności i państwowości wolę zdecydowanie rozumowanie Janusza Lewandowskiego, którego uważam za jednego z inteligentniejszych komentatorów życia gospodarczego, choć się z nim nie zgadzam. Pan Lewandowski, m.in. w swoich tekstach w „Gazecie Wyborczej”, mówi ze stoickim spokojem, że wszelkie socjaldemokratyczne opowiadania o „trzeciej drodze”, uprawiane m.in. przez Blaira i Schrödera, są zasłoną dymną, pod którą ukrywa się przekonanie o nieuchronności gospodarki neoliberalnej i chęć oszwabienia własnego elektoratu. Janusz Lewandowski oczekuje też dokładnie tego samego od rządu Millera i mówi o tym bez ogródek, z niezachwianą pewnością. Czy ma rację zarówno w skali globalnej, jak i polskiej, o tym się jeszcze przekonamy. Natomiast nie ma tu mowy o tym, żeby rząd, który otrzymał legalny mandat od wyborców, nie miał prawa realizować swojego własnego pomysłu na rządzenie i na państwo. Tymczasem w zarzutach Beylina odczytać można taką właśnie pretensję. Chwali on rząd Millera za starania w sprawie Unii Europejskiej, a także za to, że sprząta finanse publiczne po Buzku, ale odmawia mu na przykład prawa do „centralizacji” jako modelu rządzenia, uważając ją za model „partyjny”, a nie „państwowy”. Obawiam się, że to, co Beylin uznaje za przeciwieństwo „centralizacji”, było po prostu postępującym rozkładem państwa, czego przez cztery lata byliśmy świadkami; rozkładem na tle korupcyjnym, ale w istocie zgodnym z myśleniem liberalnym i jego doktryną „jak najmniej państwa”. Tymczasem w programach socjaldemokracji nie tylko nie mieści się likwidacja państwa, ale przeciwnie, przypisanie mu funkcji interwencyjnych, regulujących anarchię rynku, wreszcie opiekuńczych. Mieści się także przyjęcie przez państwo określonych obowiązków względem obywateli.