Poeta i bankowcy

Poeta i bankowcy

Złote Berło Fundacji Kultury Polskiej dla Tadeusza Różewicza Taki wieczór jak ten nie miał prawa się zdarzyć. Świat najprzedniejszej poezji, talentu i ducha nie ma przecież zbyt wielu okazji do kontaktu ze światem banków i wielkiego pieniądza. Prawdę mówiąc, nie ma ich w ogóle. Poeci i bankowcy są sobie tak obcy, że w ogóle za sobą nie tęsknią. Na pytanie Kazimierza Kutza, co by dla najwybitniejszego z żyjących poetów znaczyło być bogatym, Tadeusz Różewicz po głębokim namyśle i z pewnym zawstydzeniem, że może chce zbyt wiele, powiedział – 3800 zł. Czymże więc może być dla niego 110 tys. zł związane ze Złotym Berłem Fundacji Kultury Polskiej, która przy wsparciu Banku Millennium ustanowiła tę najwyższą w kulturze polskiej nagrodę? Mało tego, dodatkową nagrodą jest 11 tys. zł dla osoby wskazanej przez Laureata. Tadeusz Różewicz wybrał Tadeusza Dąbrowskiego – poetę, eseistę, krytyka literackiego, redaktora dwumiesięcznika „Topos”. Pieniądze są ważne. Także dla poetów. Ale w Teatrze Narodowym najważniejszy był On – Tadeusz Różewicz, uhonorowany przez kapitułę (w skład której wchodzą m.in.: Beata Tyszkiewicz, Bogusław Kott, Aleksander Krawczuk, Rafał Skąpski) „za całokształt twórczości poetyckiej, dramatopisarskiej i prozatorskiej, cechującej się obezwładniającą wręcz prostotą wyrazu artystycznego i nieubłaganą dociekliwością moralistyczną oczyszczającą wrażliwość odbiorców ze wszystkiego, co ją przygłusza, stępia i rutynizuje”. Na koniec, po wystąpieniu największych polskich aktorów (wśród nich Janusz Gajos, Daniel Olbrychski i Zbigniew Zamachowski), którzy recytowali wybrane wiersze poety, Tadeusz Różewicz, zwrócił się do publiczności z takimi słowami: „Kiedy dowiedziałem się, że otrzymam berło, nie byłem zupełnie pewien, czy je przyjmę, ale potem zapoznałem się z ludźmi, którzy ten symbol władzy otrzymali. Wśród nich jest m.in. Jerzy Giedroyc. W życiu spotkałem go tylko raz w roku 1957. Chyba pierwszy raz byłem wtedy w Paryżu, w ich redakcji na skromnym obiedzie. Oni nie opływali w dobra materialne. Wybierałem się później do Paryża, żeby się z redaktorem zobaczyć i osobiście mu podziękować, ale wybierałem się za długo. Chciałem jechać z Andrzejem Adamusem, moim redaktorem z Wydawnictwa Dolnośląskiego. Mieliśmy jechać samochodem, po drodze chciałem zobaczyć pola krzyży pod Verdun. Pisałem o tym, ale nigdy nie widziałem. No i tak się odwlekało. Napisałem do redaktora list, że mu dziękuję i posłałem książkę z dedykacją, co do której do tej pory jestem przekonany, że był słuszna. Napisałem: „Panu Jerzemu Giedroyciowi, czy redaktorowi, już nie pamiętam – Polakowi, który był mądry przed szkodą i mądry po szkodzie „- co się rzadko zdarza. Często bywa, że jest się mądrym przed szkodą i niemądrym po szkodzie albo odwrotnie. Odpisał mi krótko, że prosi mnie o współpracę i wiersze dla „Kultury”. To była dla mnie ważna propozycja, ponieważ mnie z tym środowiskiem nie łączyły żadne więzy prócz sympatii do Kisiela, który tam pisał pod pseudonimem, jak większość krajowych pisarzy, i Miłosza. Po latach czytałem wywiad z Giedroyciem, w którym go pytano, co czyta z literatury pięknej. Mówił, że współczesnych polskich pisarzy prawie w ogóle nie czyta, czyta przede wszystkim Dostojewskiego, ale po rosyjsku. Z Polaków wymienił w tej rozmowie Żeromskiego jako swojego nauczyciela i swój ideał. I to był znów punkt wspólny, o którym z nim nigdy nie mówiłem, bo Żeromski był także dla mnie ideałem, drogowskazem, nauczycielem. Na debiut, pierwszą książkę wydaną na konspiracji, „Echa leśne”, tytuł wziąłem od Żeromskiego. Poznałem po wielu latach jego córkę Monikę, bardzo długo rozmawialiśmy. Zobaczyłem u niej na kredensie dwie fotografie. Na jednej był Stefan Żeromski, na drugiej Józef Piłsudski. Pani Monika powiedziała: „Ja ich, wie pan, specjalnie tak ustawiłam naprzeciwko, żeby patrzyli na siebie. Bo oni się kochali i pogniewali się potem. Bardzo się zgniewali na siebie, ale chcę, żeby patrzyli”. Co z berłem… Oczywiście do pełnej władzy brak jeszcze jabłka i korony, ale koronę zostawmy dla Miss Polski i Świata. A ja postaram się być równie dobrym władcą, co król Maciuś I., choć nie składam obietnic, że wszystkim wybuduję domy z czekolady. W ogóle nic nie obiecuję, tylko życzę państwu dobrego zdrowia i żebyśmy się jeszcze zobaczyli. I ostatnie słowo, ostatnie życzenie. Dla mnie największą nagrodą, największą – mówię to zupełnie otwarcie i szczerze, byłoby, żebyście państwo czytali. No ale, żeby czytać, trzeba kupować książki. Oczywiście, można wypożyczyć w bibliotece, ale jednak książki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 49/2006

Kategorie: Kultura