Nie każdy musi być jak Jimi Hendrix, niektórzy są stworzeni tylko do kopiowania tego, co jest dziełem innych – Niedawno na koncercie promującym najnowszą autorską płytę „Emotions” zabrzmiało aż siedem pani kompozycji. Czy łatwiej i lepiej improwizuje się na temat własny, czy też gdy się wykorzystuje jakiś popularny standard jazzowy? – Rzeczywiście na nowej płycie jest siedem moich kompozycji, natomiast dwie należą do naszego basisty Michała Grotta. Właściwie dla muzyka nie ma większego znaczenia, na jaki temat improwizuje, bo podstawową sprawą jest, by muzyka miała głębię, by docierała do publiczności, a zarazem jakoś odzwierciedlała osobowość wykonawcy. Ale oczywiście łatwiej mi się improwizuje na własne tematy, ponieważ są mi bliskie, wypływają z serca. Sądzę jednak, że autorzy najpopularniejszych standardów też mogliby to powiedzieć o swoich tematach, tam też zawarli najlepiej cechy swojej osobowości muzycznej, temperament, wrażliwość, wyobraźnię muzyczną. Na koncertach grałam zatem zwykle jedno i drugie. Opracowujemy tematy własne i cudze, ale wtedy także staramy się zawrzeć w nich coś swojego, tak że stają się one naszymi tematami, oddają to, co w danej chwili czujemy. Gram jazz od jakichś 18 lat i oczywiście na samym początku improwizowałam w większości na tematy obce, wykorzystywałam różne standardy, a dopiero z czasem zaczęłam tworzyć, a w końcu i nagrywać własną muzykę. – Na pani koncertach publiczność jest najczęściej jakoś przygotowana do odbioru muzyki, zna pani dokonania, doskonale ją rozumie, reaguje we właściwych momentach oklaskami. Jak pani by określiła swoją publiczność? – Czy mam własną publiczność? Chyba tak. To są, najogólniej biorąc, miłośnicy jazzu, osoby wyrobione muzycznie, osłuchane z tym, co się proponuje na koncertach, ale zarazem poszukujące nowych, interesujących brzmień. Jest to oczywiście publiczność, której odpowiada moja wrażliwość, mój sposób muzycznego odczuwania i nastrój, który staram się stworzyć w utworach wyłącznie instrumentalnych. Gdzieś posłyszałam takie określenie, że gram „muzykę na świeże poranki”. Może coś w tym jest, że taka łagodna, w miarę optymistyczna, pozbawiona mocniejszych dramatycznych spięć muzyka znajduje swoich słuchaczy, a nawet miłośników. – Czy zawsze gra pani muzykę wyłącznie instrumentalną? Czy nie ciągnie pani do włączenia głosu ludzkiego do tych koncertów? – W 2008 r. występowałam z wokalistą i uważam te koncerty za bardzo udane. W jazzie wszystko może się zdarzyć i takie dopowiedzenie w formie wokalizy jest jak najbardziej możliwe, jednak jako autorka Krzysia Górniak skłaniam się ku muzyce instrumentalnej, bo właśnie możliwości mojego instrumentu – gitary interesują mnie najbardziej. – Tematy instrumentalne, które pani tworzy, są dosyć wyraziste i niekiedy bardzo wyrafinowane akustycznie. Niektóre doskonale nadawałyby się jako sygnały muzyczne do telewizji, muzyka do filmu czy choćby przerywniki dźwiękowe, dżingle do radia, nie mówiąc już o dzwonkach do telefonów komórkowych. Czy ktoś już znalazł dla pani muzyki takie zastosowanie, czy zamawiano u pani dżingle albo dzwonki? – Nikt się do mnie w tej sprawie nie zwracał. Myślę, że byłoby wspaniale zrobić muzykę do jakiegoś filmu i chętnie podjęłabym się takiego zadania. Przecież takie formy jazzu, które uprawiam, mogłyby się dobrze przyjąć w funkcji ilustracyjnej. Podejrzewam jednak, że trzeba by się jakoś przebojem wedrzeć do świata filmu czy telewizji, a ja tego nie umiem. Gdyby nawet drobne fragmenty moich utworów pojawiły się np. w radiu, to mogłyby być zauważone w dużo większej przestrzeni kulturalnej i geograficznej. Jednak te wszystkie „miejsca na antenie” są bardzo oblegane i nikt nie chce wypuścić ich z ręki, a tym bardziej oddać komuś innemu. Bez walki? To chyba niemożliwe. – A może jednak warto spróbować? – Nie wiem nawet, do kogo trzeba by się zwrócić w tej sprawie i czy rzeczywiście ktoś będzie chciał mieć inny dżingiel od tego, którego słucha już od 20 lat. Jeśli nawet są nowe zamówienia, to zwykle powierza się je wciąż tej samej osobie, bo to dużo łatwiejsze. Myślę, że nie decyduje tutaj jakość proponowanej muzyki ani umiejętności konkretnego wykonawcy, ale głównie sam fakt znalezienia się w odpowiednim środowisku, a także determinacja, aby w tym środowisku nieustannie być. – Krytycy zwracają zwykle uwagę na szczególną miękkość brzmienia pani gitary. Choć dźwięki wydobywa się przez szarpanie strun, w pani wykonaniu to nigdy nie brzmi ostro.
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz