Poezja, gitara i nastrój, by odnaleźć siebie

Poezja, gitara i nastrój, by odnaleźć siebie

Wojciech Czemplik, muzyk grupy Stare Dobre Małżeństwo Stare Dobre Małżeństwo idzie własną drogą, nie dba o humory szefów muzycznych stacji radiowych Piosenki Starego Dobrego Małżeństwa bardzo rzadko goszczą w polskich rozgłośniach radiowych, i publicznych, i komercyjnych. Muzycy SDM nie są także ulubieńcami prasy ani telewizji. Ale uwielbia ich publiczność, która od ponad 20 lat wciąż przychodzi na ich koncerty. Krzysztof Myszkowski i jego bracia w muzyce i poezji grają na nosie obowiązującym modom i komercyjnym „jazdom obowiązkowym” czy playlistom. Po prostu są szczerzy i robią swoje. Do końca 2010 r. ukażą się kolejne dwa wydawnictwa muzyczne SDM. – Już ponad 20 lat minęło od czasu, kiedy postanowiliście, że będziecie razem grać i mówić o tym, co wam w duszy gra. Cieszycie serca i umysły Polaków dobrą poetycką polszczyzną powiązaną z brzmieniem instrumentów akustycznych. – Wywodzimy się z „nurtu studenckiego”. Zespół powstał w połowie lat 80. w środowisku studenckim Poznania. Ów studencki nurt muzyczny istniał niezależnie od muzyki rozrywkowej czy rockowej. W tamtych czasach byliśmy zaprzyjaźnieni z Rozgłośnią Harcerską, czyli oficjalnym IV Programem Polskiego Radia. Dzięki ich przychylności udało nam się nagrać w ich studiu kilka piosenek. Tak to się zaczęło. – Za to teraz w polskim eterze rzadko można was usłyszeć. Nie lepiej jest w stacjach telewizyjnych. – Nie zawsze tak było. Wspomnę lata 90., kiedy w TVP zagościł program prowadzony przez Piotra Bałtroczyka „Kraina Łagodności”. W tamtym okresie było trochę więcej informacji o grupach grających podobnie, wydawanych płytach, festiwalach czy przeglądach. Niestety, ku naszej zbiorowej rozpaczy ten program bardzo krótko gościł na antenie telewizyjnej. Potem także polskie rozgłośnie radiowe zaczęły się komercjalizować na potęgę. – Śpiewacie, że „Dla wszystkich starczy miejsca”, ale gdy mowa o SDM, eter jest zbyt ciasny. – Pewnie tak, ale nie narzekamy! Zawsze twierdziłem, że lepiej pójść na koncert, by tam spotkać się z zespołem czy ulubionym artystą. Jest wiele takich miejsc! Wspomnę tylko krakowską Piwnicę pod Baranami. Miejsce legenda. Ale dla nas każda, choćby najmniejsza sala koncertowa jest ważna i jawi się niczym Sala Kongresowa. Do kin, domów kultury, auli i sal szkolnych przychodzą ludzie, którzy chcą nas posłuchać. Nie ma nas w mediach, ale egzystujemy dzięki naszej widowni. To ona wykupuje bilety na recitale, płaci za nasze płyty… Miejsce, gdzie występujemy, nie ma dla nas żadnego znaczenia. Chicago, Knurów, Warszawa czy Brzozów – to bez znaczenia. Jest empatia, wzajemność i mnóstwo emocji. Dlatego wciąż trwamy, zarówno na scenie, jak i w studiach nagraniowych. Dla naszej publiczności, która wciąż się powiększa, warto to robić. Może się stanie raz jeden cud – W dobie demokracji i wolności stawiamy na cudzość. Czy Polacy przez to chcą się dowartościować, skryć jakiś bolesny kompleks? Można odnieść wrażenie, że w dziedzinie kultury wynaradawiamy się na własną prośbę. Mówiliśmy o tym, że polskich piosenek w rodzimych radiach jest jak na lekarstwo. To rzecz nie do przyjęcia np. we Francji czy na Wyspach Brytyjskich. – Szczerze nad tym ubolewam. Takie przepisy obowiązują także w Polsce… – Znam to na pamięć: „Zgodnie z ustawą o radiofonii i telewizji rozgłośnie radiowe mają obowiązek nadawać 30% polskich piosenek”. Tyle że… – Tyle że Polacy są mistrzami w omijaniu wszelkich przepisów. Te obowiązkowe procenty muzyki polskiej emitowane są w środku nocy. To nasza narodowa tragedia, z której nie zdajemy sobie jeszcze sprawy. Podróżując samochodem, słuchając ulubionej kiedyś Trójki, słuchamy piosenek śpiewanych wyłącznie w języku angielskim. Słuchamy historii o zespołach, które nie są nam bliskie. I robią to najlepsi prezenterzy radiowi. Nie ma miejsca na muzykę polską. – Czasami nadrabia to Program I Polskiego Radia, który ma jeszcze swoje wielkie grono słuchaczy. Być może to zasługa Romana Czejarka, który niedawno wrócił na antenę. – Tak, to rzadkie u nas. Dla porównania, dwa miesiące temu gościłem bardzo krótko we Francji. Słuchając tamtejszych rozgłośni radiowych, ani razu nie słyszałem języka angielskiego. Byłem tym faktem niezwykle podbudowany. Ale potem wraca się do kraju i słyszy w każdym zakamarku radiowej skali, o każdej porze utwory w języku angielskim. – Szefowie rozgłośni twierdzą, że słuchacze po prostu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 39/2010

Kategorie: Kultura