Intensywne dni. Impreza poetycka o osobliwej nazwie Festiwal Poezji Słowiańskiej, w Czechowicach-Dziedzicach, obok Bielska-Białej. Mam teraz takie poetyckie tygodnie, chociaż od jakiegoś czasu jestem bardziej prozaikiem niż poetą. Ale poezja jest siłą mojej prozy, jeśli ona ma w ogóle jakąś siłę. Zlot poetów z całej Polski, przybywają częściowo na swój koszt. To zwykle trzecia liga poetycka lub nawet liga okręgowa, ale ileż pasji, ile wiary we własną wielkość. I wszyscy mają na sercu tomiki wydane za własne pieniądze. Nie kpię z tego i nie chcę się wywyższać, to jest piękna pasja. A poezja, jak wiadomo, nie mieści się w definicji, od kiedy wiersz stracił rym, rozmyły się kryteria. Kiedyś rym przynajmniej ujawniał rzemiosło, to była jakaś miara. Teraz każdy może się czuć kandydatem do Nagrody Nobla. Byłem gościem specjalnym na tej tłumnej imprezie, miałem wieczór autorski. Poza tym spotkania w różnych miejscach, też w pobliskim Bielsku z uczniami. Na innych spotkaniach już byliśmy wyspą osobną. Nie przychodzili ludzie z miasta, nie wiedzieli, nie chcieli, ale ta poetycka grupa jest samożywna. Byłem kiedyś na podobnej imprezie w Sieradzu. W Czechowicach od 10 lat organizatorem jest Ryszard Grajek, kiedyś biznesmen, teraz poeta, wyglądem i zachowaniem przypomina artystycznego ekscentryka z XIX w. Prowadziła ze mną spotkanie znajoma poetka Agnieszka Herman. To dzięki niej, z natury tak serdecznej, mój pobyt w Czechowicach nabrał czułych rumieńców. W czasie czytania wierszy ktoś nagle wchodzi na salę i ogłasza, że doszło do zamachu na most Krymski. Znak, jak ważna jest dla nas ta wojna, ile emocji budzi. Ukraińcy odbijają kolejne tereny na wschodzie, to jest niezwykłe, ale przecież trudno być optymistą na długą metę. Rosja ma ogromne zasoby i wiele szaleństwa. I chociaż trudno sobie wyobrazić wojnę światową, a więc zagładę świata, gdzieś to majaczy na horyzoncie. Wojny światowe wybuchały z mniejszych powodów. Rosjanie mszczą się za most i bombardują ukraińskie miasta. Ilekroć łajdactwo Rosji się natęża, jakby maleje łajdactwo PiS, a potem znowu rośnie; to tak faluje, osobliwe zjawisko. Nie milkną echa śmierci Jerzego Urbana. Pisałem, że nie mam już wobec niego złych uczuć, co mnie zresztą dziwi. Zaskakuje jednak, ilu ludzi Urbana teraz chwali i pisze o nim serdecznie. Michnik poszedł na ten pogrzeb. A jednak niesmak. Kiedy Michnik siedział, Urban się łajdaczył podłym słowem. Niezwykłe zjawisko to wyparowanie emocji, wysychanie jadów z biegiem lat. Ludzie, których byliśmy zdolni zamordować, stają się nam choćby obojętni. Urban był taką osobliwością, wyglądał kuriozalnie, bardzo dobrze pisał, sączył inteligentnie ironiczne słowa. Uważał, że życie jest tylko grą, a moralności nie ma. Oczywiście opluwa go tzw. prawica, ale oni opluwają wszystko, co nie jest ich, tak mają. A co do cynizmu Urbana, to znamienne, że cynicy są groźni i złowrodzy, gdy nie ma demokracji, w demokracjach nie mają gleby dla swojego cynizmu. W naszej półdemokracji mnożą się na potęgę, na ogół jednak nie są złowrodzy, bo jeszcze nas nie zamyka się i nie morduje. Na cyników czekają posady, spółki skarbu państwa, zaszczyty, nawet orły białe. Cynik w takiej półdemokracji jest obrzydliwy, ale nie jest złowrogi. Mateusz Morawiecki podczas przemówienia w Madrycie na wiecu skrajnie prawicowej partii Vox potężnie nabredził. Stwierdził: „Biurokraci brukselscy rozszerzają swoje kompetencje bez jakichkolwiek podstaw traktatowych, nie możemy na to pozwolić, w ten sposób będą w stanie tak naprawdę stworzyć transnarodową bestię bez faktycznych i tradycyjnych wartości, bez dusz”. I dodał, że przez lata była prowadzona „cicha wojna w Europie przeciwko wartościom”. Jakie wartości niesie PiS, widzimy na co dzień. Zatęchły zaścianek, niekompetencję, nepotyzm, złodziejstwo, podłe kłamstwo. W pociągu do Warszawy znowu mam miejsce przy stoliku, wagon nieprzepełniony, luksus. Rozmawiam z miłą znajomą, czytam „Przegląd”, „Politykę” i „Dzienniki” Klemperera. Jedzie z nami w pobliskim wagonie X, też poeta, ale ma w sobie coś odmiennego, jakby zakalcowatego, i ten znaczek z polską flagą wpięty w marynarkę. Ten znaczek od razu wydał mi się podejrzany. Przysiada się, jego gadanie zdaje mi się spiskowe, a kiedy mówię z jakiejś okazji do znajomej, że oglądam w telewizji tylko „Fakty”, patriocie spada twarz jak maska. W popłochu zakłada ją na swoje miejsce.