Pogoda dla szaleńców

Pogoda dla szaleńców

To historia weryfikuje, kto jest przypadkiem psychiatrycznym, a kto wizjonerem Prof. Janusz Czapiński – Mówi się, że świat stoi na normalnych, ale do przodu popychają go szaleńcy. – Ja bym nie nazwał tak ostro tych, którzy popychają do przodu naszą cywilizację. Świat rozwija się dzięki tym, którzy mają dar ryzykowania, nie boją się wkładać palce między drzwi… – Czy szaleńcy dają światu więcej złego czy dobrego? Szaleńcy to nie tylko imponujące wynalazki, ale też mnóstwo ludzkiego cierpienia. – Z punktu widzenia interesów społeczeństwa szaleństwo jest cechą neutralną, bo korzyści i koszty się bilansują. Jednak trudno wrzucać na jedną szalę tak różne rodzaje opętania jak szaleńca krwawo rozprawiającego się z sąsiadami i natchnionego wizjonera mającego jakąś idée fixe, chadzającego z obłędem w oku. Ten drugi najwyżej może przez nieuwagę podpalić dom. Patrząc na współczesną cywilizację, pamiętamy zwykle o tych szaleńcach, dzięki którym żyjemy w takich doskonałych warunkach, starając się nie myśleć o szaleńcach typu Hitler, Stalin czy Pol Pot, którzy pogrzebali miliony ludzi. W wymiarze nieco bardziej metafizycznym cały współczesny postęp ma także swoje ciemne strony. W Ameryce coraz głośniej alarmuje się, że dobrobyt robi z nas wydmuszki, wyjaławia duchowo. Zmienia się punkt widzenia, bo ludzie biedni na pewno nie przyjęliby tego argumentu. Jednak gdy mamy już co jeść, a zawartość naszych śmietników wykarmiłaby pół Afryki, zauważamy wyższe potrzeby duchowe, brak sensu życia. Dobrobyt sprawia, że żyje się lepiej, ale wcale nie jesteśmy bardziej szczęśliwi niż ludzie w krajach słabiej rozwiniętych. Wciąż jest dużo do poprawiania i wciąż pojawiają się nowe wyzwania. Jak nie AIDS czy choroba Alzheimera, to międzynarodowy terroryzm. Pogoda dla pożytecznych szaleńców nigdy nie minie. – Czy szaleńcy działają dla dobra własnego czy altruistycznie? – Ci, którzy rozwijają naszą cywilizację, złudnie działają niby w swoim własnym interesie – ponieważ mają niespożytą energię twórczą i muszą ją przełożyć na jakieś dzieła albo łakną prestiżu, awansów, pieniędzy… Tak naprawdę działają w interesie społeczności. Nie wiem wprawdzie, jaka była motywacja Fleminga, wynalazcy penicyliny, ale nawet gdyby założyć, że pragnął zdobyć sławę odkrywcy w medycynie, z punktu widzenia matki, której dziecko ratuje antybiotyk, nie ma to żadnego znaczenia. Dar przełamywania zastanych barier, wychylania nosa w nieznaną ciemność z punktu widzenia zwykłego zjadacza chleba wydaje się czymś nienaturalnym, dziwnym, niekiedy szalonym. Ludzie pukają się w czoło, pytając: „Po diabła on ryzykuje?”, „Jakie może mieć korzyści z tego, że się spala w pracy?”. Ale gdybyśmy zajrzeli do psychiki lub umysłu „szaleńca”, okazałoby się, że z własnego punktu widzenia działa on racjonalnie. Nie potrafi żyć inaczej, bo to naturalna dla niego aktywność. – „W tym szaleństwie jest metoda”? – Taki rodzaj podejścia do życia z założenia jest bardzo niekonformistyczny. Naukowiec żarliwie poszukuje prawdy, tworzy wspaniałą teorię, a przełamując konwenanse, wychodzi poza obowiązujący paradygmat. To tak, jakby ignorował dorobek autorytetów i ze świeżością niemowlaka oglądał świat. Z perspektywy establishmentu naukowego jest dziwakiem. Tacy ludzie mają często utrudnioną lub wręcz zamkniętą karierę akademicką, dokonują swych odkryć na przykład jako pracownicy banku, zmuszeni wybrać całkiem inną ścieżkę, dlatego że są zbyt odważni, zbyt obrazoburczy, by mogli zostać zaakceptowani przez kolegów. – Czy słowa „szalony”, „szaleństwo” odbierane są pozytywnie? – Niewątpliwie nie. Ale wszystko zależy od tego, do czego używa się tych słów; jeśli mówimy o szalonym artyście, tracą one negatywne konotacje. Artysta powinien być szalony, chociaż troszkę. Ale jeśli pojawia się „szalony polityk”, to nic tylko trzeba wzywać pogotowie i wsadzać w kaftan bezpieczeństwa. – Kto jest najbardziej podatny na szaleństwo, a kogo najchętniej szaleństwem się usprawiedliwia? – Niemal z definicji wszystkie grupy, których podstawowym działaniem jest twórczość, np. naukowcy – choć oni są mało widoczni. Niewątpliwie też artyści, choć tutaj istnieje olbrzymie pole do nadużyć, podobnie jak w polityce. Nie wiem, czy na przykład własny pogrzeb okaże się dziełem sztuki, które przetrwa próbę czasu, czy tylko żenującym wygłupem, ale na pewno jest to szalony pomysł. – Czy Polacy to naród szaleńców? Mówiono o nas, że jesteśmy raczej skłonni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 37/2003

Kategorie: Wywiady