Pójść w zaparte

Pójść w zaparte

W “Wańkowiczu” uważają, że kontrola NIK to sprawa polityczna G łowa przy głowie, wszyscy wpatrzeni w tablicę ogłoszeń. Ci z tyłu wołają, żeby czytać na głos, bo nic nie widać. Młody człowiek z kolczykami w uchu basuje tak, że jego buczenie rozlega się aż na schodach i ściąga kolejnych ciekawskich. “Oświadczenie Wyższej Szkoły Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie. Rektor i senat WSD oświadczają, że w związku z ukazaniem się raportu NIK na temat prywatnych szkół wyższych w Polsce, po pierwsze: Nigdy nie było żadnej kontroli NIK-u w Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. M. Wańkowicza. Po drugie: NIK drastycznie naruszył prawo, bowiem nie mogąc kontrolować prywatnych szkół wyższych, manipulował danymi z kontroli, którą przeprowadził w MEN w taki sposób, aby sprawiać wrażenie, iż skontrolował prywatne szkoły wyższe. (…) Jest to uzurpacja prawa. NIK stworzył precedens, który jest zagrożeniem funkcjonowania demokratycznego państwa prawa w Polsce. Raport przedstawił i firmował wiceprezes NIK, p. Zbigniew Wesołowski, wysoki urzędnik PRL-owski, w latach 70. wiceminister edukacji narodowej w rządzie Mieczysława Rakowskiego. Senat Wyższej Szkoły Dziennikarskiej wzywa go, aby w związku z tym skandalem, podał się do dymisji”. Dalej jest o wysokim poziomie nauczania w “Wańkowiczu”, który w najnowszym rankingu pisma “Perspektywy” zajmuje 12. miejsce. I że, zdaniem ministra Handkego, ta szkoła bardzo amerykańska, prowadzi zajęcia na wzór amerykański, ma profesjonalnych wykładowców. Rektor prof. dr Marek Grzelewski tłumaczy też przyczyny ataku NIK na jego uczelnię: mają wyłącznie charakter polityczny. Wielu bowiem wykładowców uczelni było aktywnymi działaczami “S” w stanie wojennym. Rektor zapowiada, że skieruje sprawę do sądu przeciwko prezesowi NIK o naruszenie dobrego imienia uczelni. Pytam studentów, co o tym myślą. Oczywiście, są po stronie rektora, ale nie bardzo rozumieją, o co chodzi. Nikt nie ma przy sobie gazety z omówieniem raportu NIK. Trochę się dziwię, wszak to przyszli dziennikarze, powinni czytać dzienniki. Przystojniak z kolczykiem tłumaczy się: “Taki upał, człowiek myśli o basenie, a nie o kiosku z gazetami”. NIK napisał o “Wańkowiczu” jako o szczególnie drastycznym przypadku. Na 4,5 tysiąca studentów (to są dane z 1998 roku, dziś studentów jest 7,5 tysiąca, ale proporcje nie zmieniły się zasadniczo) aż 3,5 tysiąca uczęszcza na zajęcia w sześciu oddziałach zamiejscowych (w Białymstoku, Radomiu, Kielcach, Lublinie, Toruniu, Chełmie) bez zezwolenia MEN. Nie dość, że placówki w terenie są nielegalne, to jeszcze założyciel okłamał ministra. W piśmie z 1997 r. rektor Marek Grzelewski poinformował, iż “zatrudnia w formie statutowej dziewięć osób z tytułem profesora”. W pół roku później, w czasie ministerialnej kontroli okazało się, iż dopiero tuż przed wizytą przedstawicieli MEN uczelnia podjęła pośpieszne działania w celu zatrudnienia wykładowców z takim cenzusem naukowym. Robiono to na łapu-capu, umowy o pracę były niekompletne. Kontrolerzy może by się doszukali i innych nieprawidłowości, ale stanęli bezradni wobec… bałaganu w kancelarii szkoły. Brakowało m.in. oryginałów świadectw dojrzałości, kart egzaminacyjnych, wypisów z dowodu osobistego. W piśmie do rektora ministerstwo przestrzega, że funkcjonowanie uczelni w obecnym stanie rzeczy nie jest dalej możliwe i grozi jej likwidacja. Już w trzy dni później rektor poinformował ministra o usunięciu wszystkich uchybień. Jednakże Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego taka odpowiedź nie zadowoliła. Zarzuty: wybiórczość, ogólnikowość odpowiedzi, a także ponowne mijanie się z prawdą. Wytknięto też Grzelewskiemu dalsze bezprawne prowadzenie naboru do wydziałów zamiejscowych oraz posługiwanie się w materiałach reklamowych uczelni tytułem profesora, choć nie ma do tego prawa. W dwa tygodnie później rektor bez zgody resortu powołał zamiejscowy wydział w Toruniu. Na kolejne dyscyplinujące go pismo z resortu (do starych doszły nowe pretensje: uczelnia zlokalizowana w Warszawie nie ma kontaktu z pracownikami ośrodków zamiejscowych, nie nadzoruje prowadzonej tam dokumentacji) rektor zareagował ogłoszeniem w prasie o naborze do oddziałów terenowych. Marek Grzelewski nie wygląda na zmartwionego wynikami ostatniej inspekcji resortowej. Nie jego wina, twierdzi, że Rada grzebie się z zatwierdzeniem wniosków o legalizacje oddziałów terenowych i uprawnienia magisterskie. Gdyby to zależało tylko od ministra, “Wańkowicz” nie miałby kłopotów. Rektor stanowczo zaprzecza, gdy zauważam, że oświadczeniem wciąga młodzież w polityczne rozgrywki. Jaka polityka? Tu jest teren neutralny. Owszem, zrobili w 1998 roku wielką fetę płk. Kuklińskiemu (dostał tytuł profesora WSD), bo uważają go za bohatera. Trudno mi się dziwić

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2000, 2000

Kategorie: Kraj