Pokaż mapę, Anno

Pokaż mapę, Anno

Jest tego trochę w europejskiej literaturze – pisania, które wychodzi od ciała, zaczyna się w ciele, nawet jeśli jest to proza chłodna, intelektualna. Taki np. Franz Kafka opisywał życie jako pewną egzystencjalną niezręczność, pewien kłopot ciała. Zauważył to Walter Benjamin w słynnym eseju, który popełnił z okazji dziesiątej rocznicy śmierci Kafki: że często, przy nader dziwacznych okazjach, postacie Kafki klaszczą w dłonie. Inny filozof, Werner Hamacher, analizował rolę gestu w dziełach Kafki. A jego najnowsi polscy tłumacze, Łukasz Musiał i Jakub Ekier, zwracają uwagę na fakt, że najlepszą ekranizacją Kafki byłaby ta niema. Na polskim gruncie takimi pisarzami byli Witold Gombrowicz, Sławomir Mrożek i oczywiście Tadeusz Różewicz. Miło przeczytać zbiór opowiadań, który – korzystając z tych tradycji – poszerza je i przysposabia do hollywoodzkiej niemal uniwersalności, nie tracąc nic ze swojej świeżości i poetyckich narzędzi. I robi to na czeskim gruncie – z dala od Hrabala i Kundery, a jednak pogrywając ze specyficzną tonalnością tych literatur. „Mapa Anny” Marka Šindelki w przekładzie Anny Wanik to miejscami zabawne, miejscami ponure i groteskowe sprawozdanie z naszej codziennej egzystencjalnej niezręczności. Naszej, czyli europejskiej: znerwicowanej, neurotycznej, autorefleksyjnej, egotycznej. Nie ma niczego przyjemniejszego dla autora niż malownicze i spektakularne opisanie cielesnego dygotu, galarety, która nie tylko traci swoją podmiotowość, ale jeszcze ulega dezintegracji poprzez upokorzenie. Oczywiście na naszych, czytelników, oczach. W Polsce w takich opisach celuje Janusz Rudnicki. W Czechach – Šindelka. Można by zestawić opis spożywania pokarmu przez polskiego podróżnego w PKP (Rudnicki) z opisem pochłaniania pokarmu przez Martina (Šindelka): „Przez rozmowę przenika ślina wstrzykiwana w pokarm, miażdżenie i rozdrabnianie tkanek i miąższy (…). Śmieje się, myśli o swoim przełyku, czuje się jak eksponat na lekcji biologii. Straszliwa kara jedzenia. Kara ciała”. Ot i właśnie: to historie o tych, którzy odsiadują karę dożywocia w „karcerze swojego ciała”. Czyli trochę o nas wszystkich? Nie dla wszystkich to taka znowu kara – mogłaby powiedzieć tytułowa Anna, która ma 31 lat, jest „przerażająco piękna”, odnosi sukcesy, zarabia i w ogóle radzi sobie, mimo że jest „pełna czyichś rzeczy i wspomnień”. I ma tę uroczą, poważną zmarszczkę na czole. A jej mapa – z tym, co w sobie odkryła i czego jeszcze o sobie nie wie, z nałożonymi na nią mapami ojca i matki – jest fascynująca i piękna. Nie tylko „mimo” śladów, zagięć, przetarć, ale właśnie „dzięki” nim. Šindelka doskonale rozumie, że pewien systemowy błąd, słabość, pęknięcie, które każdy w sobie ma, to rzecz ludzka i wymaga raczej czułości niż nagany. Jest też po prostu interesująca, jak każda dysharmonia i skaza. W opowiadaniu „Sztafeta” ta rysa pojawia się fizycznie, jako ślad na jednej ze szklanek w kredensie. Symbol tęsknoty czy raczej niepokoju, który wkrada się do rodziny po podróży z nieznajomą dziewczyną. Takich obyczajowych, nawet damsko-męskich miniatur jest tu więcej. Bo to także historie o pomyłkach czy kłopotliwych miłosnych „rozminięciach”, eksplorowanych przez wszystkie porządne komedie romantyczne. Co sprawia, że te Šindelki są wyjątkowe? Przede wszystkim szczegóły operacyjne czy – by tak rzec – technologia. Formalnie tekst miejscami osuwa się w coś, co moglibyśmy nazwać prozą poetycką, gdyby nie groziło to spadkiem sprzedaży książki. Šindelka jest w tym naprawdę dobry, to jego atut (debiutował jako poeta) i wykorzystuje go doskonale. Pomijając urocze, uprzyjemniające lekturę gadżety takie jak zdania w rodzaju „To wszystko wybuchło przed zaskoczonym wzrokiem Petra jak pączek niecierpka” (oooch! – mówi czytelnik), są tu stosowne skróty, odważne niedopowiedzenia i przelewająca się narracja. Ta ostatnia też jest zabiegiem raczej z tych ambitnych, Šindelka nie boi się, że czytelnik się zgubi. Mniej ważne jest, kto w opowiadaniach mówi, narracja nas obejmuje, czasem materializuje się w jakiejś szczątkowej rozmowie, potem znów rozprasza na ogólniejsze, bardziej abstrakcyjne motywy („Uważaj, Anno! Wokół jest świat! Popilnuj go za mnie przez chwilę”). Dodajmy do tego ambiwalentne, miejscami niemal dramatyczne poczucie humoru i świetną kompozycję – Šindelka znakomicie balansuje między obyczajową warstwą tekstu a zmyłkami, ostrą satyrą czy metaforyką rodem z wiersza. Mam też osobistą relację z „Mapą Anny” (poza tym, że przełożyła ją moja wrocławska koleżanka): opowiadania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety