Robert poszedł do biblioteki. Maciej nie wrócił z huty. Co roku znika bez wieści 17 tys. Polaków Szyszki są prawdziwe, sosnowe, przyklejone symetrycznie, jedna obok drugiej, na całej długości stropu. Pokój z szyszkami jest mały. Podłużna klitka, oklejona wzorzystą tapetą w odcieniach szarości, czerni i stali. Na ścianach wiszą plastikowe paprotki w kwietnikach, obok zdjęcie. Jest też czarna szafa i ciemny stół tonący w plątaninie kabli łączących radio, laptop, telewizor, a nawet czajnik elektryczny. Na parapecie kawa, herbata, cukier. Wszystko w zasięgu ręki, bo to pomieszczenie jest centrum dowodzenia. Stąd codziennie wylatują mejle do urzędników, różnych organizacji i osób prywatnych. Lech Wójtowicz po powrocie do domu najpierw wchodzi tutaj. Włącza komputer, przegląda internet, pocztę oraz forum i stronę poświęconą synowi. Potem otwiera stary segregator i wertuje pożółkłe dokumenty. To zanotuje jakąś uwagę na marginesie, to coś podkreśli albo wymaże. I czeka. W piątek 20 stycznia 1995 r. z bezszyszkowego jeszcze i pomalowanego na piaskowy kolor pokoju wyszedł Robert Wójtowicz, 22-letni student drugiego roku psychologii. Zamknął za sobą drzwi do mieszkania, pokonał 54 stopnie stromych schodów, opuścił wąską klatkę i udał się do biblioteki. Tego dnia w „Dzienniku Polskim” pisano o kolejnych ofiarach wtorkowego trzęsienia ziemi w Kobe, o tym, że żołnierze rosyjscy zdobyli pałac prezydencki w Groznym, a prezydent Czeczenii, Dżochar Dudajew, został symbolem walki o niepodległość północnokaukaskiej republiki. 20 stycznia 1995 r. w Krakowie panował lekki mróz, świeciło słońce, a 57. odcinek „Mody na sukces” zgromadził przed telewizorami rzeszę nowych fanów. Dla rodziny Wójtowiczów byłby to zwykły styczniowy dzień, gdyby nie to, że Robert z biblioteki nigdy nie wrócił. – Tylu dziennikarzy przez 19 lat przewinęło się przez ten dom, tyle ludzi, ale to nic nie dało – mówi zrezygnowanym głosem Lech Wójtowicz. Zamyka się w sobie. Po chwili znów jest w pokoju. – Ja często tak sobie myślę, że Robuś zawisł gdzieś między ziemią a niebem. Zawisł, no bo gdzie jest? Wspomnienia ogrzewają człowieka od środka. Ale jednocześnie siekają go gwałtownie na kawałki. (Haruki Murakami, Kafka nad morzem) Pani Antonina wyjmuje z kredensu złożoną kartkę papieru. Na niej odręcznym pismem nabazgranych jest kilka zdań i adnotacja: „Rysuję mapkę, zaznaczam, że mogę się mylić”. Na samym dole listu nakreślone są jakieś linie i prostokąty. – To od tego jasnowidza Jackowskiego. Chodziłam nawet na policję, żeby mi wydali koszulkę, którą Maciek zostawił w pracy, bo Jackowski zażyczył sobie rzeczy, w której wnuk był po raz ostatni – wyjaśnia pani Antonina. – Tylko ta jego wersja, że jakieś pieniądze pożyczył, nie wydaje mi się realna. Policja na początku była pewna, że on musiał sobie coś w hucie zrobić, ale teraz zmienili zdanie. Powiedzieli mi: „Proszę pani, wszystko jest możliwe”. Ja tak sobie myślę, że jakby do topionej stali wpadł, to tam nic nie zostanie, nawet kości. To jest taka temperatura, że wszystko się ugotuje, rozleci. Ale żeby nikt tego nie widział? W to nie uwierzę. Co roku na świecie znika bez wieści ok. 17 tys. Polaków. Jak kamień w wodę przepadają dzieci, ludzie starsi, dojrzali mężczyźni i nastolatki. 1,1-1,2 tys. zgłoszonych na policję historii trafia do Fundacji ITAKA – Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych. Dzięki szybkiej reakcji rodzin, interwencji policji i zaangażowaniu pracowników fundacji odnajduje się większość zaginionych, żywych lub martwych. Istnieje jednak pewien procent ludzi, o losie których nie dowiemy się nigdy. Warszawa. Idę do siedziby ITAKI. Jak Jaś i Małgosia w drodze do chatki czarownicy rozrzucam swoje okruszyny. Kupuję kawę na wynos, kasuję bilet w autobusie, rozmawiam przez telefon, sprawdzam pocztę elektroniczną. W ciągu godziny zostawiam przynajmniej kilka śladów. Ale załóżmy inny scenariusz. Nie używam karty bankomatowej, komórki, przemieszczam się uważnie, zacieram każdy ślad, przecież chcę się zgubić. Jednak w tak gęsto okablowanym świecie jakieś urządzenie powinno mnie zarejestrować, ktoś chyba musiałby coś wiedzieć. Tymczasem na stronie Fundacji ITAKA codziennie pojawiają się nowe zdjęcia. Twarze ładne i brzydkie, smutne i radosne. Cała galeria fotografii osób, których nie ma. – Trudno w dzisiejszym świecie zaginąć? – pytam
Tagi:
Kaja Poznańska