Polacy boją się zmian – rozmowa z dr hab. Wojciechem Łukowskim
Ludzie są wściekli na polityków, ale nie chcą zmienić polityki Z dr hab. Wojciechem Łukowskim rozmawia Krzysztof Pilawski Czy pan już wie, na jaką partię odda głos w wyborach 9 października? – Jeszcze nie. Należy pan zatem do kilkumilionowej rzeszy niezdecydowanych. W lipcowym sondażu CBOS 25% ankietowanych, odpowiadając na pytanie, jaką partię poparliby w wyborach, wybrało wariant „nie wiem”. – Rzeczywiście jestem w grupie osób, które wciąż się zastanawiają, jak sensownie ulokować swój głos. Skąd się bierze niezdecydowanie u zawodowego znawcy polityki? – Nie wykluczam, że w ostatniej fazie przed wyborami pojawi się jakaś nowa siła polityczna. Spoza „wielkiej czwórki”: PO, PiS, SLD i PSL? – Tak. W Polsce bardzo wiele osób – przywiązanych do różnych wartości, reprezentujących odmienne nurty ideowe – ucieszyłoby się z wejścia do Sejmu przynajmniej jeszcze jednego ugrupowania. Myślę tu nie o „partii znikąd”, lecz o tych siłach, które powstały niedawno i obecnie aspirują do parlamentu. Moje niezdecydowanie bierze się także stąd, że nie chciałbym głosować przeciwko czemuś, tylko mieć szansę głosować za czymś. W 2007 r. głosował pan przeciwko? – Tak, przede wszystkim głosowałem przeciwko rządom PiS. Jakie są źródła niezdecydowania tak wielkiej części elektoratu? – Prowadzę obecnie badania w tzw. terenie, rozmawiam z wieloma ludźmi. Zauważyłem, że dla znacznej części z nich brak zdecydowania jest manifestacją złości, wręcz wściekłości. Pytani o preferencje polityczne odpowiadają agresją, inwektywami pod adresem całej sceny politycznej. Owszem, pójdą do wyborów, zagłosują, ale dopóki nie muszą, nie deklarują, kogo zamierzają poprzeć. W ten sposób wyrażają negatywną emocję wobec całego układu politycznego, wobec wszystkich partii. Mamy trzecie dziesięciolecie rzeczywistości, której głównymi wyznacznikami są wolny rynek i demokracja parlamentarna. Z tym pierwszym elementem jest znacznie łatwiej: w sklepie znajdziemy szampon do każdego rodzaju włosów i koszulę o dowolnym numerze kołnierzyka. Dlaczego tak trudno dopasować sobie partię do „swojego rozmiaru”? – Na rynku polityki mamy używane niezbyt sprawne samochody. Niektóre są trochę lepiej przygotowane do sprzedaży – polakierowane, lepiej wyglądają, ale ich jakość nie odbiega od pozostałych. W dodatku tylko dwóm partiom – PO i PiS – naprawdę zależy na zwycięstwie. SLD i PSL ustawiły się na „rynku politycznym” tak, jakby nie chciały wygrać ani zdobyć władzy. Sprawiają wrażenie, że wolą przetrwać, utrzymać obecny stan posiadania w parlamencie i polityce, może trochę zyskać. Grają w drugiej lidze, o inną stawkę, dlatego nie wchodzą w ostry konflikt ani rywalizację z głównymi elementami układanki. PO z tego korzysta, prezentując się jako jedyna poważna siła zdolna do rządzenia Polską. Ta sytuacja jest korzystna także dla PiS, które pozostaje jedynym realnym konkurentem Platformy. Wyborcy to wszystko widzą, są wściekli i pytani o politykę odpowiadają stekiem obelg. Jeśli samochód jest zużyty, należy poszukać nowego. Mamy ugrupowania Polska Jest Najważniejsza i Ruch Poparcia Palikota. Oba wyciągają rękę do „wściekłych” wyborców. Jednak bez wzajemności. – Nowym partiom trudno się przebić z własnym komunikatem. Ponadto wyborcy nie postrzegają wymienionych przez pana podmiotów jako nowej jakości, lecz jako odpryski starych partii. PJN jest odbierana jako sieroty po Lechu Kaczyńskim, PiS-owska frakcja tragicznie zmarłego prezydenta, Ruch Poparcia Palikota zaś – jako emanacja najradykalniejszej opcji PO. Przed wyborami w 2001 r. z Akcji Wyborczej Solidarność wyłoniły się dwa „odpryski”, które dziś zajmują co najmniej 70% miejsca na scenie politycznej. – Mamy zupełnie inną sytuację niż dziesięć lat temu. Wówczas wściekłości i złym emocjom kierowanym w stronę świata polityki towarzyszyło niezadowolenie z powodu warunków życia oraz ogromna chęć zmiany: politycznej, gospodarczej i społecznej. Zmianę postrzegano jako coś dobrego i koniecznego. To była świetna gleba do tworzenia i rozwoju nowych partii politycznych. Obecnie obserwuję pewien paradoks: ludzie są wściekli na polityków, ale nie chcą zmienić polityki. Idąc do wyborów, podejmujemy decyzję nie tylko na poziomie emocjonalnym, lecz także racjonalnym – traktujemy nasz głos jako inwestycję, która powinna nam się opłacić, a przynajmniej nie przynieść strat. Nasilające się zjawiska kryzysowe w Europie powodują, że polscy