No to trwa wybijanie na szczytach władzy. I teraz trafiło w Krzysztofa Suprowicza, ambasadora RP w Katarze. Nagle wyciągnięto mu materiały – jak ogłoszono – „znalezione w zbiorze zastrzeżonym IPN”, że „był związany z Wojskową Służbą Wewnętrzną”. Hmm… Co to znaczy, że „był związany”? To na pewno ciekawe, ale ważniejsze jest chyba coś innego – dlaczego akurat teraz ktoś postanowił go odstrzelić? Jest rzeczą oczywistą, że w tej grze ambasador pozostaje pionkiem, że, owszem, ktoś mógł chcieć go upokorzyć, ale przecież tu nie o niego chodziło, lecz o uderzenie kogoś na górze. Macierewicza? Waszczykowskiego? Pod tym dywanem buldogi zaczynają się gryźć bez opamiętania. Miejmy to w pamięci – wkrótce minie pięć lat od powołania Suprowicza na stanowisko ambasadora w Katarze, więc można było go odwołać w cywilizowany sposób, nikt by nawet nie zauważył, że wraca do Warszawy, bo i tak jest w Katarze rok dłużej. Ale komuś zależało na manifestacji. Tak chłopcy się bawią. Nie bacząc, że pogrążają ludzi z kwalifikacjami, którzy wiele temu państwu dali. Suprowicz to arabista. Oprócz arabskiego zna jeszcze angielski, rosyjski, francuski, rumuński i niemiecki. Nie wiem, czy pół tuzina pisowców mogłoby go zastąpić. Jeżeli popatrzymy na jego życiorys, widać, że znajdował się w miejscach trudnych. Uznajmy, że miał takie szczęście. Zaczynał w roku 1981 jako tłumacz w Budimeksie, w Iraku. Pracował tam praktycznie całą dekadę. Już to powinno wielu dać do myślenia, no i – jak mówią ludzie w MSZ – dawało. Był też zatrudniony w firmach francuskich i amerykańskich. W MSZ znalazł się w roku 1991. Pracował w różnych departamentach, ale skupmy się na placówkach zagranicznych. W latach 1996-2002 był ambasadorem w Jemenie, gdy trwała tam wojna domowa. Został nawet porwany przez rebeliantów, przetrzymywano go przez kilka dni. W roku 2003 wysłano go do Addis Abeby, by reaktywował tamtejszą placówkę. W latach 2005-2009 był ambasadorem w Republice Mołdawii. Działał tam bardzo aktywnie, za co od prezydenta Mołdawii otrzymał Order Honoru – najwyższe odznaczenie przyznawane cudzoziemcom. Odznaczenie zostało mu przyznane nie bez powodu – ambasada RP była w tym czasie ważnym miejscem spotkań politycznych i patronowała zawiązaniu ówczesnej koalicji rządowej. I niech teraz minister Waszczykowski tłumaczy się w Kiszyniowie – że polski szpieg układał im rząd. Miarą jego szczęścia (a może wiary przełożonych w jego umiejętności) – że gdzie pojedzie, tam coś się dzieje – była placówka w Katarze. Co może dziś budzić uśmiech? Gdy w listopadzie 2012 r. jako kandydat na ambasadora Suprowicz stawał przed sejmową Komisją Spraw Zagranicznych, jego była szefowa, Anna Fotyga, pytała go, czy był współpracownikiem służb specjalnych w PRL. Nikt przecież nie powie: „Tak, byłem! Pani pierwszej to mówię!”. Ciekawsze jest, w jaki sposób się zaprzecza. Suprowicz mówił tak: „Pani minister, nigdy nie współpracowałem. Jest to jeden z powodów, dla których jako absolwent kończący z wyróżnieniem w 1980 r. jeden z interesujących kierunków filologicznych nie przyszedłem do pracy w MSZ. Nie realizowałem swoich marzeń i celów osobistych. Nie współpracowałem ze służbami”. W sumie wyszło trochę mętnie, z mocną nutą autopromocji. Zupełnie jak z podręcznika oficerów wywiadu. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Krzysztof Suprowicz