Polemika z naczelnym

Polemika z naczelnym

Jakże to miło, że na łamach PRZEGLĄDU wolno i z samym jego naczelnym wdać się w polemikę. Nie korzystałem dotąd z tej demokratycznej możliwości, tym razem jednak redaktor Jerzy Domański wielce mnie sprowokował, „dając pod rozwagę” kandydaturę Bartosza Arłukowicza na urząd prezydenta Rzeczypospolitej. Niestety – propozycja ta nie wydaje mi się do końca przemyślana. Pan Arłukowicz jest niewątpliwie postacią sympatyczną, do tego energiczną i pracowitą. Dodałbym jeszcze, że – co nie jest warunkiem koniecznym, ale nikomu jeszcze nie zaszkodziło – przystojną i na ogół dobrze uczesaną. Pech w tym, że od prezydenta wymaga się przede wszystkim charyzmy i powagi. O tej pierwszej nie będę odnośnie do Arłukowicza się wypowiadał; tej drugiej mu zdecydowanie brakuje, co pokazuje chociażby w „Kawie na ławę”, przekrzykując się z oponentami, sięgając często do demagogii i brutalnego języka: „to bezczelność”, „jak pani śmie” itd. Roztacza też wokół siebie – czego, przyznaję, nie znoszę – aurę prymusa z trzeciej klasy. Jak wiadomo, miłościwie nam prezydentujący Andrzej Duda ciągle się uczy (bez widocznych skutków, ale to już inna sprawa); natomiast Bartosz Arłukowicz ciągle jeździ po wsiach i miasteczkach, gdzie spotyka się z tysiącami, jak sam powiedział, prostych Polaków. Nie wiem wprawdzie, który Polak jest prosty, a który garbaty, na pewno jednak należałaby się Arłukowiczowi sprawność „Jasia Wędrowniczka”, podobnie jak Dudzie „Kujona lizuska”. Faktycznie, po prezydenturze Komorowskiego i aktualnej wydawać się może, że aby zadowolić Polaków, wystarczy być harcerzykiem, czuć duch i rozczulać się nad losem spóźnionych partyzantów, ale jest to pewne uproszczenie. Prezydent Duda np. umie jeszcze sadzić drzewka (które najpierw powycinał minister z firmowanego przezeń rządu), udawać, że tańczy krakowiaka, a nawet sprawnie podpisywać imieniem i nazwiskiem dokumenta państwowe, które mu prosty poseł z Żoliborza podsunie pod nos. Rozumiem oczywiście, że są to umiejętności niewymagające większego wysiłku i każdy może im podołać, Arłukowicz zaś mógłby ich zestaw wzbogacić, choć nie wiem, czy stać by go było na tak bezmyślny i fryzjerski uśmiech, jakim obdarza nas Adrian. Teoretycznie jednak prezydent powinien budzić szacunek, znać reguły dyplomacji, mieć jakie takie zdolności krasomówcze, nieco pogłębioną wiedzę choćby w dziedzinie historii swojego narodu, umieć oddzielać ziarno od plew… Jak pisał Vítězslav Nezval: To przypadek, lecz i wola nieugięta z ludu rąk otrzymać godność prezydenta… No właśnie, „z ludu rąk”, a nie z nadania Schetyny czy Kaczyńskiego, czy jeszcze gorzej w przypadku Dudy – spod spódnicy pani Szydło. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że odeszli ci najwięksi, którzy rzeczywiście mogli być ponad podziałami, jak Aleksander Gieysztor, Karol Modzelewski, Aleksander Małachowski; Lech Wałęsa nie zdał pierwszego egzaminu, a teraz na dobitkę zdziecinniał internetowo, Aleksander Kwaśniewski zaliczył swoje dwie kadencje, Bronisławowi Łagowskiemu wiek matuzalemowy zapuka niedługo do drzwi, Robert Biedroń to śpiew przyszłości, choć kto wie, czy już nie łabędzi, Adam Strzembosz trzyma się z boku, a też młodzikiem nie jest… Wydaje się, że w tej sytuacji na placu boju pozostał już tylko człowiek legenda – Władysław Frasyniuk. Współtwórca tamtej, prawdziwej Solidarności, więziony w czasach PRL, więc nie do posądzenia o „postkomunizm”. Od dawna niewmieszany w sejmowe gierki i przepychanki, mający wszakże bogate doświadczenie polityczne. 64-latek, a więc cieszący się wiekiem z zaszłościami, ale nadal z energią i wizją. Jednocześnie wykazujący się przez całe świadome życie niezaprzeczalną, nie do zakwestionowania przez najgorszych wrogów, odwagą cywilną. Konsekwentny bojownik o prawa człowieka, a także, co jest dzisiaj palącą potrzebą, natury. Właśnie on, mało kto już o tym pamięta, w Tymczasowej Radzie NSZZ Solidarność, powołanej 29 września 1986 r. przez Lecha Wałęsę, żądał zajęcia się przez związek również problemami ekologicznymi. Mogę kontynuować wyliczankę. Ale po co? Chcieliście charyzmy – to ją macie; chcieliście powagi historii – macie ją również. Wiem dobrze, że Władysław Frasyniuk nie pali się do godności i kandelabrów. Wiem jednak równie dobrze, że zawsze można na niego liczyć w potrzebie. A potrzeba jest nagląca. Jeśli nie on, będziemy musieli przez następne lata oglądać rozkoszną brakiem wyrazu i niezbyt skażoną tragiczną myślą buźkę naszego dzisiejszego, zdalnie kierowanego Adriana. Od powietrza, moru, wojny i Dudy uchowaj nas, Panie! Arłukowicz zaś, drogi panie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 30/2019

Kategorie: Felietony, Ludwik Stomma