Na osiedlu, gdzie grasuje gwałciciel, próżno szukać w nocy policyjnego patrolu Po artykule “Gwałciciel atakuje w piątki” (“Przegląd” nr 43) do redakcji przyszedł list od jednej z ofiar. “Z bólem stwierdziłam, że jest to dokładnie ta osoba, która napadła na mnie w nocy z 10 kwietnia na 11 kwietnia 1999 roku, między 3 a 4 nad ranem. Pomyślałam, że przełamię swój strach i zadzwonię na policję, by pomóc w złapaniu przestępcy. Niestety, pod numerem 997 włączyła się automatyczna sekretarka: “Pogotowie policji, proszę czekać”. Odczekałam trzy minuty, aż zmieniło się to w sygnał, że zajęte! Nic dziwnego, że potem jest tyle ofiar. Zatem przekazuję swoje zeznanie za pośrednictwem redakcji. Wysiadłam z taksówki, weszłam do wysokiego bloku na ul. Międzynarodowej. Czekałam na windę, wtedy wszedł do klatki młody człowiek około 170 cm wzrostu, krępy, ale nie gruby, w dżinsach i w szarym swetrze, naciągniętym na głowę i twarz (myślałam, że mu zimno). Spytał mnie, czy nie wiem, gdzie tu można kupić alkohol. Odpowiedziałam, że nie jestem stąd, więc nie wiem, jedynie wydaje mi się, że niedaleko jest sklep “Minieuropa”. Wtedy pokazał mi kawałek białego (tj. przezroczystego) szkła i spytał, czy wiem, co to jest. Nie przewidując niczego złego, odpowiedziałam: tak, kawałek szkła. Nadjechała winda. Chciałam do niej wejść, a on za mną. Już w otwartych drzwiach windy powiedziałam, że z nim nie pojadę. Wtedy przystawił mi ten kawałek szkła do twarzy i powiedział, że jak będę krzyczeć, to mnie pochlasta. Zaczął rozpinać rozporek (na guziki), miał dłonie dosyć szerokie, czerwone i mocne. Zaczął się onanizować jedną ręką, a drugą cały czas trzymał mi szkło przy twarzy, a ja musiałam mówić, że to jest piękne. Jego członek był normalny (nie dostał erekcji), nie jakiś skarłowaciały, co mogłoby tłumaczyć kompleksy. Gdy powiedział, że teraz ja mam to robić, krzyknęłam: “Ratunku!” i zatrzasnęłam drzwi windy. Przede mną był jeszcze koszmar, gdyż jechałam do znajomych na przyjęcie i pomyliłam klatki. Na szczęście, obudzeni przeze mnie ludzie (zadzwoniłam do jednego mieszkania) mi pomogli…”. “Szkiełko”?! A kto to? Komisarz Mirosław Pomećko z warszawskiego komisariatu Praga-Południe, który prowadzi sprawę gwałciciela, jest pewny, że opisany przez czytelniczkę przypadek to dzieło seryjnego gwałciciela, od czterech lat grasującego w Warszawie. “Szkiełko”, bo taki pseudonim nadali mu policjanci, zgwałcił już 20 kobiet. Liczba ta może być większa, bo zapewne nie wszystkie ofiary zdecydowały się powiadomić policję. Przestępca pozostaje bezkarny. Do tej pory nie zranił żadnej napadniętej. Seksuolodzy podejrzewają jednak, że może stać się znacznie bardziej agresywny. – Sama przyjemność z wykorzystywania kobiet siłą może mu nie wystarczać – ostrzega dr Wiesław Czernikiewicz, seksuolog, który stworzył portret psychologiczno-seksuologiczny sprawcy. – Jestem pewny, że on nie przestanie napadać i gwałcić. Takiej choroby psychicznej nie można samemu zwalczyć. – Dla policji złapanie gwałciciela jest sprawą honoru – tak przynajmniej zapewnia szef Komendy Stołecznej Policji, nadinsp. Antoni Kowalczyk. Jednak w miejscach, gdzie grasuje gwałciciel, policji się nie uświadczy. W kilka osób przez trzy kolejne piątki jeździliśmy po Pradze-Południe. Dwoma samochodami wjeżdżaliśmy w wąskie osiedlowe uliczki, pod klatki schodowe. Pierwszej nocy, a było to kilka dni po tym, jak stołeczne media nagłośniły sprawę gwałciciela, przez cztery godziny nie zobaczyliśmy ani jednego radiowozu. Być może policjanci założyli sobie, że “Szkiełko” nie zaatakuje, bo się zapewne boi. Drugi patrol był już ciekawszy. Około pierwszej w nocy pojawił się długo oczekiwany radiowóz. Akurat staliśmy na mało uczęszczanej uliczce. Jeden z naszych samochodów tarasował drogę tak, że radiowóz nie mógł przejechać. Policjanci postali więc kilka metrów przed nami i na pełnym gazie wycofali się. Nie wiadomo, czy się nas przestraszyli, czy też stwierdzili, że grupka młodych osób stojąca o drugiej w nocy na pustym terenie nie wzbudza żadnych podejrzeń. Tydzień później znowu szukaliśmy policyjnych patroli. Po jakimś czasie natknęliśmy się na przycupniętych w polonezie policjantów. Podjechaliśmy. – Szukacie, panowie, “Szkiełka”? – A kto to jest? – odpowiedział policjant. – My jesteśmy z komendy stołecznej. Czekamy na “swoich chłopaków”. Po chwili okazało się, że “chłopakami” jest załoga daewoo lanosa, który stał pod sklepem nocnym. Gdy ruszył, policjanci włączyli koguta i kazali kierowcy dmuchać w balonik. Po godzinie, gdy znów tamtędy przejeżdżaliśmy, policjanci czekali na następnych “swoich chłopaków”.
Tagi:
Grzegorz Warchoł