Polska policja ewidentnie się pogubiła i nie bardzo wie, czy jest służbą publiczną czy też zbrojnym ramieniem rządzącej partii, a może obrończynią systemu politycznego, który każe bronić bogatych przed biednymi. Policja zachłysnęła się swoim dobrym wizerunkiem wynikającym z badań opinii publicznej, uznanym miejscem w państwie, odbudowaną po latach renomą. I nie zauważyła, jak w tym samym czasie koroduje od dołu, rdzewieje z boku, chwieje się od góry i słania się tam, gdzie chcą akurat rządzący. Jest w potężnym kryzysie, którego nie jest świadoma, i do którego nie za bardzo chce się przyznać (a któraż to potężna korporacja lubi się przyznawać, że toczy ją choroba, patologia, niemoc?). Choć ustawowo ma wiele form i możliwości przyjęcia krytyki i dokonania samonaprawy, woli się oglądać na – werbalizowane lub nie – oczekiwania każdoczesnej władzy zwierzchniej. Trzeba więc przypomnieć, że to my, społeczeństwo, jesteśmy zwierzchnością policji, której oddajemy w skrajnym wypadku prawo do użycia przemocy wobec tych z nas, którzy obowiązujące prawo naruszają, zagrażają innym, stosują przemoc – fizyczną i werbalną. W ostatnich miesiącach bez pośredników oglądamy ten spektakl: jedna scena to bestialskie torturowanie i zamordowanie Igora Stachowiaka na wrocławskim komisariacie (a potem spektakl tuszowania sprawy, ukrywania, mataczenia przez przełożonych aż do szczebla ministerialnego), kolejne to pokazy brutalności wobec niektórych manifestantów na niektórych manifestacjach – i jakoś tak się składa, że np. policja poznańska bez chwili namysłu brutalnie zatrzymuje kobiety na manifestacji (pretekstem jest wejście na drabinkę nieoznaczonego furgonu policyjnego) i oskarża je o naruszenie nietykalności policjantów, a nie wykazuje w ogóle takiej determinacji, kiedy faszyzujący manifestanci pod warszawskim Teatrem Powszechnym przewracają policjantów. Przestaje zaskakiwać to, że – jak widzimy – są manifestacje równe i równiejsze. Kiedy policjanci „interweniują” w Warszawie w sprawie pobitego lokatora, którego właściciel chce wyrzucić z mieszkania, radzą pobitemu, żeby się opanował i dogadał z tym, który go pobił, czyli jednoznacznie stają po stronie sprawcy, a nie ofiary. Tak się działo zresztą od lat w interwencjach związanych z dramatami lokatorów z reprywatyzowanych (bezprawnie) mieszkań. Jeśli się nie ma radykalnego poglądu, że policja jest po prostu całkowicie zbędna (jak anarchiści), to próbuje się jej działania ustawowo unormować i uregulować. Problemem staje się jednak egzekucja naruszeń prawa przez policję. Tylko nieznaczna część skarg jest rozpatrywana, policjanci mogą w zasadzie czuć się bezkarni, niestety zarówno wtedy, kiedy po prostu nie chce im się przyjąć zgłoszenia, jak i wtedy, kiedy nadużywają przemocy, wspierają bezprawne działania innych (np. dzikie eksmisje bez decyzji sądu), aż do nadużywania przemocy czy – w najbardziej skrajnej formie – mordu na komisariacie. Myślę, że w wizji przebudowanego państwa (i nie chodzi tu tylko o pisowską demolkę, ale też o wcześniejsze dokonania) konieczne będzie jasne określenie policyjnej mocy i jej ograniczeń. Zależność od władzy wykonawczej (rządu – trzeba to przypominać, bo wyrosło już całe pokolenie, które nie wie, że rząd to władza wykonawcza jeno, a inne pokolenie postanowiło to bez odpowiedniego mandatu zakwestionować) jest oczywista, podobnie jak forma hierarchii służbowej. Muszą jednak istnieć systemowe bezpieczniki gwarantujące policji możliwość działania zgodnie z prawem i konstytucyjnym ładem, kiedy władzy przychodzi przekierowywać ją na tory służby partii, a nie społeczeństwu – co możemy coraz częściej oglądać. Do tego służy poważne potraktowanie praw człowieka, broni się ich niezależnie od tego, kto usiłuje je łamać. Z tym policja ewidentnie ma dzisiaj kłopot, ponieważ obecna władza (a i poprzednie mają sporo za uszami) praw człowieka nie szanuje, gardzi nimi i nie uznaje zobowiązań, które jej samej dotyczą. Często myślę, że jednym z błędów formacyjnych policji po roku 1989 mogło być wzorowanie się na sposobie działania policji amerykańskiej, toutes proportions gardées, a nie brytyjskiej czy skandynawskiej chociażby. Bo choć nie ma chyba na świecie policyjnej formacji, która nie miałaby problemu z nadużywaniem przemocy, z drogą na skróty (bicie, tortury, sprzyjanie skrajnej prawicy), różnice są widoczne gołym okiem. Kiedy każdy posterunkowy uważa się za szeryfa, któremu wszystko wolno, robi się groźnie. Jeśli jeszcze wie, że może liczyć na akceptację władzy, bo za chwilę władza będzie go potrzebowała na swoją obronę – robi się skrajnie niebezpiecznie. Nie wiem, czy policja obroni się sama, a przyjdzie jej za swoje zaniechania i naruszenia odpowiedzieć. Jeśli już akceptujemy istnienie