Polityka historyczna

Na razie jest bardzo zabawnie i w szybkim tempie kruszy się legenda o głównych formacjach prawicy, PO i PiS, jako sprawnych, zwartych i konsekwentnych, a ich podobieństwo do rządów AWS staje się coraz wyraźniejsze. Myślę jednak, że przyglądając się zarówno pociesznym połajankom zwycięzców, jak i ich sadowieniu się na fotelach i w urzędach, słabo jeszcze zdajemy sobie sprawę, że oto po latach wchodzimy znowu w okres rządów ideologicznych. Rządem ideologicznym bowiem w pełnym znaczeniu tego słowa nie był dotąd żaden rząd III RP. Nie był nim rząd Mazowieckiego, oparty na kompromisie Okrągłego Stołu i grubej kresce. Nie były nim nawet późniejsze rządy AWS-UW, chociaż w jednym z nich znalazł się wicepremier Goryszewski, który wypowiedział słynne zdanie, że nieważne, czy Polska będzie bogata, czy biedna, byle była chrześcijańska, w innym zaś premier twierdził, że okres PRL zniszczył Polskę bardziej niż lata wojny i okupacji. Ale były to jedynie słowne ekscesy, traktowane nawet w obozie władzy jako niedorzeczności. Nie były też oczywiście rządami ideologicznymi dwukrotne rządy postkomunistyczne, wyrzekające się już na wstępie wszelkich zasad związanych z jakąkolwiek postawą ideową. Ale rządy Kaczyńskich, głównych zwycięzców w obecnych wyborach – o czym bliźniacy surowo przypominają swoim sojusznikom – mają być ideologiczne. Ich celem ma być, jak mówią, wyplenienie do cna nawet śladów po niemal półwiekowej historii PRL, a także śladów po lewicy w ogóle, czego przykładem może być głośne usunięcie w Warszawie tablicy umieszczonej ku pamięci zastrzelonego przed wojną w tym miejscu komunisty; zresztą już wcześniej zrobiono to pod Cytadelą, na miejscu stracenia komunistów Kniewskiego, Rutkowskiego i Hibnera. Kaczyńscy mówią otwarcie, że muszą udowodnić, iż rządy PRL były zbrodnicze i okrutne, co przychodzić im będzie coraz trudniej w sytuacji bezrobocia i masowej marginalizacji społecznej. Mówią także, że Polska ma być krajem katolickim ze wszystkimi tego konsekwencjami – obyczajowymi, światopoglądowymi i politycznymi – a Lech Kaczyński rozesłał do proboszczów list podnoszący zasługi PiS w chrystianizacji Polski, a więc w walce z aborcją, z edukacją seksualną w szkołach czy z gejowską Paradą Równości. Ów cel ideologiczny, dla którego katolicyzm jest zresztą tylko jedną z podpórek, z niesmakiem przyjmowaną nawet przez część Episkopatu, jest dla PiS znacznie ważniejszy niż jego program „naprawy państwa” czy też hasła społeczne, używane jako kiełbasa wyborcza. Częścią tego planu jest także tzw. polityka historyczna, określająca nasze stosunki ze światem zewnętrznym. Jest to pojęcie dziwaczne, ponieważ każde państwo prowadzi, chcąc nie chcąc, taką politykę, na jaką pozwalają mu ukształtowane przez historię realne okoliczności. Slogan „polityki historycznej” stał się jednak na tyle modny, że „Gazeta Wyborcza” poświęciła mu nawet osobną dyskusję z udziałem panów Majcherka, Merty, Łubieńskiego i Gawina. Nie sposób streszczać tej dyskusji, w której panowie Majcherek i Łubieński starali się nieśmiało bronić resztek zdrowego rozsądku. Istotą sprawy jest jednak przekonanie, że Polska powinna wynieść na forum światowe zarówno swoje historyczne nieszczęścia, jak i swoje zasługi, a jej polityka międzynarodowa winna kierować się zasadą wyrównywania historycznych krzywd i dochodzenia historycznej sprawiedliwości. Praktyczne rezultaty „polityki historycznej” oglądamy już obecnie w postaci postępującej izolacji Polski na Wschodzie – mimo, a może właśnie na skutek naszego udziału w pomarańczowej rewolucji na Ukrainie – oraz fatalnego poziomu naszych stosunków z Niemcami i Francją. Lecz Kaczyński zapowiada, że jeśli zostanie prezydentem, nie pojedzie do Moskwy, zanim Putin nie złoży mu wizyty w Warszawie, co Putinowi akurat nie jest do niczego potrzebne. Niemcom zaś tenże Kaczyński jako prezydent Warszawy wystawił już rachunek za zniszczenie stolicy po powstaniu warszawskim, wynoszący ileś tam dziesiątek miliardów euro. „Polityka historyczna” PiS, uprawiana już obecnie przez jego posłów do Parlamentu Europejskiego, polega z kolei na – jak to określa prasa niemiecka – wynoszeniu na to forum polskich kompleksów historycznych, do których nikt nie ma już cierpliwości wobec wielkich pytań o przyszłość, które stają obecnie przed Europą jako całością. Żaden kraj, powtórzmy, nie jest w stanie prowadzić polityki poza historią. Ale może kierować swoje myślenie polityczne wstecz albo w przyszłość. Niedawno wydana została publikacja „Droga Polski

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 41/2005

Kategorie: Felietony