Zawsze byłem zdania, że politycy powinni się zajmować teraźniejszością, a nie historią, i myśleć o przyszłości. Politykę historyczną uważałem za niemądrą, w naszej części Europy niebezpieczną i nieuchronnie prowadzącą do konfliktów. Pomijam już to, że dobrze jest, gdy historią zajmują się ci, co się na niej znają, a więc historycy, a nie politycy, którzy niekoniecznie są jej znawcami. Jak tu pogodzić polską politykę historyczną z polityką historyczną Ukrainy? Nie da się. Na razie prowadzi to do ochłodzenia stosunków współczesnych i może zaszkodzić przyszłym. I jak pogodzić politykę historyczną Polski i Litwy? A co dopiero politykę historyczną Polski i Niemiec, już nie mówiąc o politykach historycznych Polski i Rosji. Nawet z Czechami dzieli nas zapewne pogląd na zajęcie Zaolzia, a ze Słowakami na zajęcie Jaworzyny. Poseł Arkadiusz Mularczyk, już któryś rok z rzędu obliczający wysokość reparacji należnych nam od Niemców, przy okazji Nagrody Nobla dla Olgi Tokarczuk przypomniał, że Szwedzi wiele nam zrabowali w czasie potopu i właściwie powinni to oddać. Nie jestem pewien, czy nie zażąda on rekompensaty za Madagaskar, którego królem ogłosił się swego czasu Maurycy Beniowski. Tu jednak, jak mniemam, sprawa jest bardziej skomplikowana, za trudna nawet dla posła Mularczyka. No bo, po pierwsze, nie jest jasne, czy Madagaskar miał być (z tytułu tego Beniowskiego) naszą kolonią, jak chciała Liga Morska i Kolonialna, czy też miejscem zesłania (emigracji) Żydów z Polski, jak głosiły rozmaite programy, zresztą także syjonistyczne. Po drugie, nie bardzo wiadomo, kto miałby tę rekompensatę nam wypłacić: Francuzi, którzy pochopnie i bez pytania nas o zgodę przyznali Madagaskarowi niepodległość, czy może sami Malgasze? Po trzecie, sprawę komplikuje i to, że Beniowskim, zdaje się, musielibyśmy się podzielić z Węgrami, a że dzielić się nie lubimy (a nawet patriotyzm i jego emanacja w postaci polityki historycznej nam tego zabrania), mogłoby to spowodować konflikt z ostatnim naszym sojusznikiem w Europie, Orbánem. Gdyby Polska na początku lat 90. XX w. prowadziła politykę historyczną, do dziś nie podpisałaby traktatu z żadnym sąsiadem, nikt nie przyjąłby nas do NATO ani do Unii Europejskiej. Na szczęście w tamtych latach polska polityka zagraniczna była w odpowiedzialnych rękach, a politykę historyczną uprawiano gdzieś na marginesach życia politycznego, w ramach politycznego folkloru. Jako ambasador w Wilnie otrzymywałem wówczas od polskiej prawicy napomnienia, że nie wolno mi zapomnieć, że „urzęduję w stolicy województwa wileńskiego pod czasową administracją litewską”. Dostawałem też liczne inne pouczenia wynikające wprost z polityki historycznej: a to żebym upomniał się o budynki Uniwersytetu Stefana Batorego, którymi bezprawnie włada teraz jakiś litewski uniwersytet, a to żebym wyrzucił z budynku należącego przed wojną do harcerzy ambasadę amerykańską, bo bezprawnie go zajmuje, a to żebym wymusił na Litwinach bezgraniczną miłość do naszego partyzanta i „żołnierza wyklętego” „Łupaszki”, którego Litwini uważają za ludobójcę. Autorów tych napomnień uważałem za nieszkodliwych wariatów. Myliłem się. Nie przypuszczałem, że to, co uważam za śmieszny i nieszkodliwy margines, zaistnieje w głównym nurcie politycznego dyskursu i jako polityka historyczna stanie się doktryną państwową. Ostatnio politykę historyczną zaczął uprawiać prezydent Putin. Jak przystało na polityka i propagandzistę uprawiającego historię, mówiąc o Polsce z 1939 r., sprytnie pomieszał fakty i nieprawdy, jednym i drugim nadał swoją interpretację. Faktem jest, że Polska wzięła udział w rozbiorze Czechosłowacji. Faktem jest, że w Polsce panował antysemityzm. Ale nie z tego powodu wybuchła II wojna światowa. Putin dobrze wie, że ta wojna nie wybuchłaby bez porozumienia Stalina z Hitlerem. Wie, jak zachowywała się Armia Czerwona po wkroczeniu 17 września 1939 r. do Polski, co robiło NKWD. Doskonale wie, co zrobiono z elitą narodu polskiego, wie o zsyłkach, łagrach, masowych zbrodniach wojennych. Putin bezczelnie wypacza historię. Jaka powinna być reakcja na takie wystąpienie Putina? Gdybyśmy przyjęli za zasadę, że to nie politycy mówią o historii, gdyby nasi politycy, mówiąc o historii, nie bredzili czasem (twierdzenie Schetyny, że obóz w Auschwitz wyzwolili nie Rosjanie, tylko Ukraińcy, bo wyzwolił go… Front Ukraiński dowodzony przez marszałka Koniewa), wypowiedź Putina można by zlekceważyć, obśmiać co najwyżej. Historycy, nie politycy, powinni pokazać, że idiota. Ale u nas politycy znają się na historii, uprawiają wszak politykę historyczną, zaczęli więc demonstrować swoje oburzenie, składać oświadczenia, podejmować uchwały. Idiotyczna i przewrotna, z historycznego punktu widzenia absurdalna, wypowiedź Putina znalazła się w centrum