Konflikt wokół GROM-u zwraca uwagę na kryzys w polskiej armii Głośna i niespodziewana dymisja kolejnego dowódcy jednostki specjalnej GROM, płk. Dariusza Zawadki, wywołała serię sensacji zarówno na temat tej jednostki, jak i sytuacji w całych siłach zbrojnych. Przyjmuje się do wiadomości, że GROM, a raczej wyżsi oficerowie z tej jednostki, to gniazdo os, w którym ambicje poszczególnych oficerów przeważają nad poziomem wyszkolenia i możliwościami intelektualnymi. Dzisiejszy GROM nie jest już tym, czym w zamierzeniu miał być, a więc częściowo utajnioną, bardzo mobilną grupą sił specjalnych, przygotowaną do szybkiej interwencji i walki pod każdą szerokością geograficzną. Jest to już bardziej jednostka pokazowa, a byli dowódcy, generałowie Petelicki i Polko, używają nazwy, ale i niektórych aktualnych oficerów GROM-u do rozgrywek personalnych oraz intryg. A to, że o GROM-ie z powodu konfliktów personalnych co jakiś czas robi się głośno, tej jednostce na pewno nie służy. Armia silna generałami Te konflikty i intrygi trafiają niestety na podatny grunt, bo nasza armia przeżywa nieustanne perturbacje. Profesjonalizacja sił zbrojnych napotyka opór nie tyle materii, ile wielu person. W stutysięcznej armii jest aż prawie 23 tys. oficerów, podczas gdy powinno ich być najwyżej ok. 14 tys. Jeden oficer przypada na 1,24 szeregowego lub starszego szeregowego. Wśród kadry oficerskiej najliczniejsi są majorowie i podpułkownicy, którzy zrobią wszystko, żeby nie odejść na emeryturę. Mimo że ich przydatność do dalszej służby jest niewielka, bo wiedza większości z nich jest na tyle nikła, że nie nadają się do dalszego szkolenia. Wypada jeszcze dodać, że na etacie w siłach zbrojnych funkcjonuje aż 112 generałów. To rekord wśród państw NATO i chyba jest to kolejny aspekt, który zbliża nas do operetkowych armii. Inna bolączka naszej armii to fakt, że ok. 35 tys. stanowisk czysto administracyjnych jest obsadzonych przez ludzi w mundurach, podczas gdy powinni je zajmować pracownicy cywilni. Taki system od dawna funkcjonuje w większości państw NATO. Więcej na emerytury niż na modernizację Olbrzymia część zaplanowanego na 25,7 mld zł budżetu sił zbrojnych to fundusze wegetatywne, czyli koszty utrzymania stanu osobowego. Z tego 11 mld zł to płace, a prawie 6 mld zł rocznie przeznacza się na emerytury dla ok. 105 tys. wojskowych emerytów. Tymczasem wydatki na modernizację to zaledwie 3,5 mld zł, czyli 15,4% budżetu MON. Podobne wskaźniki w NATO mają tylko Bułgaria i Rumunia. Francja np. przeznacza na modernizację od wielu lat ok. 24-26% budżetu obronnego, Niemcy – ok. 22,5%, Włochy 21%. Nawet ogarnięta kryzysem gospodarczym Hiszpania 20,5%. Rzecz jasna w liczbach bezwzględnych każdy z tych krajów przeznacza na modernizację armii sumy niewspółmiernie większe niż Polska. Mimo to samopoczucie ministra obrony narodowej jest świetne. Opanował on z dużą skutecznością PR, ale na posiedzeniach rządu daje się nieustannie ogrywać bardziej mobilnemu i skutecznemu ministrowi finansów. Od dwóch lat nie jest realizowany ustawowy wskaźnik przekazywania 1,95% budżetu państwa MON, w 2010 r. wydatki na obronność zaplanowano na 1,78%. Co więcej, z tego planowanego budżetu już zabrano 2,46 mld zł i wiadomo, że jeżeli będzie brakowało pieniędzy, to zabierze się je siłom zbrojnym. Trudne zadanie dla szefa sztabu MON będzie miało też nieprzewidziane wydatki. Na pewnym małym lotnisku w północnym Afganistanie w dalszym ciągu stoi C-130 Hercules, który polska załoga prawie rozbiła przy ryzykownym podejściu do lądowania w bazie Bagram (pisaliśmy już o tym). Samolot został wypożyczony Polsce przez USA, gdyż dostawy pięciu starych, wyremontowanych maszyn tego typu opóźniają się już przeszło o rok. Maszynę trochę połatano i próbowano jej używać, ale przeleciała tylko 250 km. Skoro polska załoga ją rozbiła, to państwo polskie musi zapłacić. A samoloty bojowe nie są ubezpieczone. Amerykanie już przebąkują o prawie 3,5 mln dol., które będzie musiał wyciągnąć z kieszeni dodatkowo polski podatnik. Podobnych kwiatków jest więcej. Niezabrana część sprzętu z Iraku, koszty budowy bazy w Czadzie i wiele innych. W 2011 r. rozpocznie się również spłacanie kredytu, który rząd amerykański udzielił Polsce na zakup samolotów F-17. Chodzi o niebagatelną sumę 5,6 mld dol., która jednak literalnie budżetu MON nie obciąży, jest bowiem wpisana