Błazen w polityce jest figurą dawną, ma swoją historię, pozycję, sens. Od starożytności poprzez apogeum w średniowiecznej Europie wesołkowie odgrywali wiele ról na dworach władców, za zasłoną błazeńskiego stroju, czapeczki z dzwoneczkami. Wolno im było więcej, mogli mówić to, co innym groziło skróceniem o głowę. Bywali doradcami, szpiegami, posłami. Nowożytność zrezygnowała z nich, polityka stała się sprawą „poważną”. Tymczasem ostatnio oglądamy triumfalny powrót figury błazna, a właściwie całych zastępów błaznów, którzy jak w teorii Kopernika o złym pieniądzu wypierającym dobry wchodzą na scenę polityczną nie tyle może w pierwszoplanowej roli, ile na przedzie. Stają w świetle reflektorów, przed kamerami i mikrofonami mediów, by odgrywać swoją klaunadę. Realna władza, ktoś by powiedział: konstytucyjna, skrywa się za szeregiem błaznów, trefnisiów, czerwononosych klaunów – oni mają głos i, co najśmieszniejsze (to zresztą jedyna śmieszność tej farsy), robią to skutecznie, przyciągając uwagę mediów, czyli nas wszystkich. Czujemy się zmuszeni reagować, komentować, prostować, wyjaśniać kolejne elukubracje wszystkich tych Sasinów, Czarnków, Skrzydlewskich. Dzieje się tak, bo na skutek trywializacji procesów czy raczej zachowań politycznych utraciliśmy umiejętność oddzielania poważnego od wesołkowatego, błazenady od projektu, klaunady od wymiaru ideologicznego. Całkowicie zanikły też wyższe funkcje polityki rozumianej jako służba społeczności, wspólnocie. Powszechność klaunady jest jednoznacznym opowiedzeniem się za walką o własną władzę, o wpływy we własnym obozie. Kaczyński nie tyle brzydziłby się, ile nie stać by go było na wypowiedzenie wielu fraz, które z ust Sasina bądź Czarnka płyną w formie naturalnej i jakby organicznej. Prezes, który kiedyś z lubością archaizował (komentując strajk pielęgniarek, przywołał fragment pieśni „Z dymem pożarów” Kornela Ujejskiego: „Inni szatani byli tam czynni”), a kiedy indziej ochoczo mlaskał w dłonie szacownych pań, nie wydałby z siebie nigdy zdania o „gruntowaniu cnot niewieścich”, płynącego wszak z języka ubiegłowiecznych poradników katolickich i wykładni o podległym mężczyźnie miejscu kobiety w życiu. Spojrzenie na niespójne, rozedrgane pakiety wypowiedzi wielu polityków formacji rządzącej jako na działalność czysto błazeńską (co nie znaczy, że nie ma w tym metody – jest) bardzo nam porządkuje obraz sytuacji politycznej. Błazen ogniskuje uwagę, z rzadka mówiąc coś ważnego czy wyjątkowego. Nie jest, bo z istoty nie może być, traktowany z uwagą, powagą, a co najważniejsze – nie ponosi odpowiedzialności za swoje wyskoki. Ta opowieść o skrajnej instrumentalizacji polityki jest także wypadkową funkcjonowania mediów, które bacznie zwracają uwagę na to, co „żre”, a co nie „żre”, w co ludzie klikają, a co pomijają. Błazen klika się doskonale. Sasinokliki, czarnkoimpulsy, skrzydlewskowzmożenia są istotą dzisiejszej fabryki newsów, pseudoinformacji, ponieważ są kopalnią pieniędzy. Każda wypowiedź klaunów władzy generuje nieporównanie większe zainteresowanie i ruch w sieci niż najmądrzejsza wypowiedź kogokolwiek, kto rozumie, zna się, potrafi mówić. Kolejnym nie do przecenienia elementem strategii wystawiania błaznów na pierwszą linię frontu jest wytwarzanie zasłony dymnej wokół prawdziwych problemów, afer, nadużyć władzy czy jej nieporadności. Pandemia? Obajtek? Podatki? Nepotyzm? Cisza na tymi wszystkimi historiami. Wojna z własnym Banasiem, dzisiaj wrogiem PiS numer dwa (pozycja numer jeden Tuska jest nie do podważenia)… Media grają, jak błazny wypuszczone przez prezesa zagrają. Gdyby nie ciemna odsłona tej „zabawy” – moglibyśmy się pośmiać. Problem leży także w tym, że gdzieś muszą być przegrani. I są. Niestety, sytuacja i moment, w którym formalnie (czyli niby na poważnie) powierza się realną władzę błaznom w resorcie edukacji, jest już nie farsą, tylko na powrót tragedią, za którą zapłacą najsłabsi – uczniowie i uczennice. A w kolejności – nauczyciele gnębieni przez kuratorów naganiaczy nasyłanych przez ministrów błaznów. Tu prym wiedzie krakowskie monstrum kuratoryjne – Barbara Nowak. Czy z tej historii nie wynika nic pozytywnego? Jak najbardziej wynika. Kiedy na front sporu ideologicznego władza śle błaznów, de facto przyznaje się do porażki, w walce na utwardzonej ziemi nie ma szans, próbuje więc ją osłabić, ośmieszając. Do tego błazen nadaje się doskonale. Błazen jako mistrz debaty to zatem klęska intelektualna i argumentacyjna. Wystarczy poczekać, z dystansem, aż trupy wrogów rzeka przyniesie sama. Na koniec jeszcze jedno z repozytorium wiedzy o żywiole śmiechu. Błazenada to jego najniższy stopień. To śmiech
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety