Jeśli jest o czym gadać przy okazji tych igrzysk, to za sprawą naszych sportowczyń – z chwalebnym wyjątkiem siatkarzy polscy panowie nie bardzo sobie radzą.
„Ona szybciej się wspina niż ja spadam” – nie wiem, kto to powiedział, ale lepiej nie da się opisać wyczynów Aleksandry Mirosław, naszej medalistki z Paryża. Broniłaby w tym roku olimpijskiego złota, gdyby nie absurdalna decyzja organizatorów sprzed trzech lat – połączenie w wielobój konkurencji na trudność z czasówką. Wyobraźmy sobie, że Armand Duplantis dostaje medal tylko pod warunkiem udowodnienia, że i bez tyczki daje sobie radę.
Albo dwubój sprintersko-maratoński, tudzież naprzemienny rzut oszczepem i młotem. Nie zrozumiem nigdy, dlaczego tak efektowny, także telewizyjnie, sport doczekał się olimpijskiego debiutu dopiero na 22. igrzyskach, spotykając się z ignorancją i arogancją komitetu olimpijskiego, który uznał, że wspinaczom wystarczy jeden medal, żeby nie mieli much w nosie. Teraz poszli po rozum do głowy, dzięki czemu byliśmy świadkami najbardziej bezdyskusyjnej dominacji polskiej sportsmenki od lat. Mirosław jest na ściance jak Katie Ledecky w basenie – nie ulega wątpliwości, że wygra zawody, jedyną niewiadomą jest, czy pobije rekord świata. W ostatnich latach uczyniła to dziewięciokrotnie, z czego dwa razy w ciągu jednego dnia na tych igrzyskach!
Czasówka jest dyscypliną specyficzną, najodleglejszą od źródeł wspinania, czyli atawistycznego pragnienia zdobycia najwyższego punktu w okolicy bez względu na jego niedostępność. Rozwiązywanie wciąż nowych i trudniejszych problemów wspinaczkowych ma charakter eksploracyjny, jest górską lub przynajmniej skałkową przygodą; pokonywanie dziewiczych ścian to wszakże walka z naturalnymi trudnościami, połączenie pasji sportowej i odkrywczej. Tymczasem nasze medalistki – Aleksandra Mirosław i Aleksandra Kałucka wciąż odbywają tę samą drogę, identyczny układ chwytów i stopni, zaprojektowany przez najsłynniejszego routesettera Jacky’ego Godoffe’a raz na zawsze jako trasa standardowa. Nie bez przyczyny nazywają swoje starty „biegami” – one biegają po znanej na pamięć 15-metrowej ścianie, doskonaląc technikę tak, by znaleźć się u góry jak najszybciej. Szanuję i podziwiam, ale z niejaką konfuzją, bo to tak, jakby mi się kto pochwalił, że był tysiąc razy na Żabim Koniu; zdecydowanie wolałbym wejść na tysiąc różnych turni tatrzańskich. Czas upadku swobodnego z wysokości 15 m wynosi 1,7 sekundy, męski rekord świata w czasówce to 4,7. Najnowszy żeński 6,05 sekundy – zostało zatem jeszcze trochę do nadrobienia, aby ostatecznie zadrwić z grawitacji. Trzymam kciuki.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety