Jak myśli, jak rozmawia, jak działa polska elita biznesu Rozmowa z Wiesławem Kaczmarkiem, byłym ministrem skarbu – Powiedział pan kiedyś o kontaktach ministra skarbu z biznesem: „Czasami mam wrażenie, że my, politycy, jesteśmy zwierzyną, na którą się poluje”. Jak wygląda takie polowanie? – To często jest niewinna propozycja typu drobny prezent, zaproszenie: przyjedź z rodziną, spędź wakacje… To rodzi zobowiązania. Może to też być wspólne snucie pewnych planów. To uzależnienie gorsze od finansowego, bo mentalne. Jeżeli jakikolwiek polityk łapie się na tym, że w sprawach kluczowych wykładnią jego działań jest to, co myśli biznesmen X, to oznacza jego koniec. Stał się zakładnikiem ideowym. Obserwuję to na naszym rynku – jest grupa biznesmenów koncesjonowanych, dobrych na każdą pogodę. To grupa dość wąska, ośmiu, dziesięciu ludzi. Oni stali się wyrocznią zachowań klasy politycznej w każdym układzie politycznym. Nikt nie wnika w ich dorobek profesjonalny, który często zbudowany jest przy umiejętnej polityce PR. – „Muszę dbać, by premier, prezydent za parę lat nie stali się zakładnikami polskich oligarchów”, to pańskie słowa z czasów, gdy kierował pan Ministerstwem Skarbu. Jak polityk może zostać zakładnikiem oligarchów? – Weźmy sprawy kluczowe takie jak reforma systemu podatkowego, reforma finansów publicznych czy ważne inicjatywy rządowe. Przedmiotem konsultacji jest ciągle ta sama grupa osób. W szwadronie prezydenckim czy w szwadronie premiera są ciągle ci sami biznesmeni! To są to mechanizmy powodujące system uzależnienia. Bardziej intelektualnego niż materialnego. Nie może być tak, że ktokolwiek z biznesu ma monopol na mądrość, wiedzę itd. Owszem, to znakomite grono konsultantów, ale nie paradecydentów. – Ekipa SLD też miała ten kłopot. Myślę o Aleksandrze Gudzowatym. – Jego rola jest przeceniana. Zresztą, jak się orientuję, popadł znowu w jakąś niełaskę. Ale problem jest szerszy. Otóż lewica przez długi czas była skazana na ostracyzm. Modnie było bywać w gronie KLD, potem Unii Wolności, ale nie w towarzystwie lewicy. Więc mieliśmy kompleks, że nie jesteśmy w stanie ściągnąć wielkich nazwisk. A nawet jeśli te wielkie nazwiska z nami się spotykają, to gdzieś na peryferiach, żeby nikt nie widział. Postanowiliśmy to przełamać. A dzisiaj okazuje się, że przedawkowaliśmy! – Jerzy Urban opisał sytuację, że premier wzywał jednego z ministrów i w obecności Jana Kulczyka beształ go, że Kulczyk ma u niego kłopoty. O którego ministra chodziło? – … – Ale Kulczyk odbił się parę razy od Ministerstwa Skarbu. Na przykład w sprawie prywatyzacji Rafinerii Gdańskiej, gdzie występował jako partner grupy Rotch, albo w sprawie prywatyzacji grupy energetycznej G-8. – Sprawa Gdańska jeszcze się nie skończyła. Natomiast co do prywatyzacji G-8, odpowiedź jest prosta: przedstawił kiepską ofertę. Nie wykazał wiarygodności finansowej. Nie dopełnił wymogów, które wynikały z procedury. – Procedury ktoś wymyśla. – O nie. One istnieją i trzeba się im podporządkować. Ale wielu naszych biznesmenów myśli inaczej. Reprezentują brutalny biznes prywatny, który nie powinien bać się konkurencji. Tymczasem są przekonani, że najpierw trzeba załatwić, a później można poddać się procedurze. Nie jest więc tak, że tylko politycy łamią zasady. – Jak wygląda docieranie do polityka? – Uruchamia się sieć nacisków. To jest pozorowanie różnych spotkań. Na imprezie siedzisz obok kogoś, kto ma do ciebie jakąś sprawę. Są też zachowania małostkowe. Wchodzi się na salę, wprowadzając ministra. Proszę bardzo, patrzcie, to są moje możliwości. – Dla wprowadzającego to zapewne nie pierwszyzna, za to dla ministra… Pęcznieje pewnie z dumy? – Próżność polityka jest jednym z najczęstszych motywów popełniania grzechów. Pamiętajmy też, że wprowadzający ma przewagę, że ćwiczy to na kolejnych ekipach. A jeżeli trafi na przedstawiciela administracji, który sprawuję tę funkcję po raz pierwszy… Trzeba parę razy stracić dziewictwo, żeby nauczyć się postępować. – Jak wyglądają przyjęcia, na których się bywa? – To jest obrywanie rękawów. To ciężka praca być na takim przyjęciu. Bo człowiek staje się przedmiotem polowania na rozmowę. I rzadko kiedy są to sprawy do załatwienia. Raczej chodzi o ich przerzucenie. Ktoś ma problem, odbywa rozmowę z ministrem i przerzuca ten problem na niego. Pamiętam takie przyjęcie, kiedy powiedziałem żonie, że jeśli dojdzie do 15. rozmowy, to wychodzę.
Tagi:
Robert Walenciak