Połówkowa katastrofa Obamy

Połówkowa katastrofa Obamy

Zwycięstwo Partii Republikańskiej to problem dla Baracka Obamy, Demokratów i samych Republikanów Jon Stewart, niechętny Republikanom komik, prowadzący jeden z najpopularniejszych wieczornych talk show w amerykańskiej telewizji, już kilka tygodni wcześniej określał midterms, wybory połówkowe do Kongresu oraz towarzyszące im wybory stanowe, odbywające się w połowie kadencji prezydenta, mianem demokalipsy – całkowitej klęski Demokratów. Jest w tym stwierdzeniu sporo przesady, jednak mniej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Klęska jest bezdyskusyjna. Od ubiegłego wtorku Republikanie nie tylko zwiększyli przewagę nad Partią Demokratyczną w Izbie Reprezentantów (zyskali co najmniej dziewięć mandatów), ale również – co szczególnie dotkliwe – pozbawili to ugrupowanie większości w Senacie, zyskując co najmniej siedem kolejnych mandatów. Demokratom nie powiodło się także w wyborach stanowych: z 36 nowych gubernatorów co najmniej 24 będzie republikanami. Demokalipsa Obiegowa mądrość głosi, że partii urzędującego prezydenta nie grozi klęska w wyborach, gdy sytuacja na rynku pracy jest korzystna. Tymczasem Demokraci przegrali, chociaż bezrobocie spadło do poziomu najniższego od początku kryzysu w 2008 r. Co jest tego przyczyną? Między innymi frekwencja, która w wyborach połówkowych zawsze jest dużo niższa niż wtedy, gdy wybiera się również prezydenta. Jednak czynnik ten nie wydaje się najważniejszy. O wiele większe znaczenie należy przypisać zmianom, jakie zaszły w Partii Republikańskiej. W poprzednich dwóch kampaniach wyborczych była znacznie mniej skuteczna od Demokratów. Specjaliści od kampanii pracujący dla Partii Demokratycznej lepiej od republikańskich konkurentów opanowali korzystanie z nowoczesnych technologii, a także potrafili nauczyć demokratycznych kandydatów, jak dobrze prezentować się w telewizji, radiu, a szczególnie w internecie. Demokratyczni spin doktorzy byli też skuteczniejsi w mobilizowaniu wyborców do udziału w głosowaniu. Poza tym na ich korzyść działał fakt, że republikański establishment nie potrafił zapanować nad własną partią. W efekcie republikańskie prawybory wygrywali kandydaci o egzotycznych poglądach na drażliwe kwestie, co w dniu wyborów kończyło się spektakularną klęską nawet w tych stanach, w których elektorat ma poglądy konserwatywne. Jednak teraz Partia Demokratyczna nie miała już takich atutów ani takiego szczęścia. Istotnym czynnikiem, który wpłynął na wynik wyborów, był stosunek do reformy prawa imigracyjnego. Obie główne amerykańskie partie polityczne zgadzają się, że nielegalna imigracja jest problemem, który pilnie trzeba rozwiązać. Natomiast nie ma między nimi zgodności w kwestii tego, co robić z nielegalnymi imigrantami. Republikanie skłaniają się ku dalszemu uszczelnianiu granic i radykalnym działaniom, mającym skłonić nielegalnych imigrantów – czasami mieszkających w USA od wielu lat, pracujących i płacących podatki – do wyjazdu. Demokraci są skłonni ułatwić im legalizację pobytu. Nic dziwnego, że o porozumienie bardzo trudno, zwłaszcza przy obecnym napięciu między partiami. Od czasów kampanii wyborczej 2012 r. Barack Obama nie wykorzystał uprawnień przysługujących mu jako prezydentowi do poprawy sytuacji nielegalnych imigrantów, chociaż dość dużo o tym mówił, wytykając Kongresowi brak woli porozumienia i wspólnego działania. To jałowe mówienie o potrzebie zmian, bez podejmowania stosownych czynności, zniechęciło do udziału w wyborach przynajmniej część Latynosów, którzy są grupą najbardziej zainteresowaną reformą. Z kolei zapowiedzi działań zmierzających do ułatwienia legalizacji pobytu wystraszyły tę część elektoratu, która obawia się, że wraz z liberalizacją przepisów imigracyjnych Amerykę czeka prawdziwa inwazja imigrantów, głównie z Meksyku. Obama ciągnie w dół Demokraci przyczynę swojej klęski widzą przede wszystkim w działaniu komitetów akcji politycznej (SuperPAC) finansowanych przez konserwatywnych milionerów i miliarderów, które wydają dziesiątki milionów dolarów na wspieranie republikańskich kandydatów w wyborach. SuperPAC pojawiły się w amerykańskiej polityce w 2010 r. na skutek decyzji Sądu Najwyższego w sprawie Citizens United. Umożliwiają one anonimowym darczyńcom przekazywanie nieograniczonych kwot na finansowanie reklam wyborczych i innych działań związanych z prowadzeniem kampanii wyborczej, pod warunkiem jednak, że organizacja otrzymująca pieniądze oficjalnie nie koordynuje swoich akcji z komitetem wyborczym danego polityka czy partii, co umożliwia obejście przepisów o finansowaniu kampanii wyborczych. W ostatnich tygodniach powstało dziesiątki anonimowych SuperPAC udających organizacje społeczne, które opłacały emisję reklam wyborczych i wkrótce po wyborach znikną. Tylko w październiku wydały one na reklamy w kampanii wyborczej do Senatu ponad 200 mln dol., z czego w ostatnim tygodniu nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 46/2014

Kategorie: Świat
Tagi: Jan Misiuna