Rocznie tracimy ok. 50 mld złotych, bo rządzących nie interesuje skala marnotrawstwa publicznych pieniędzy Wystarczy otworzyć pierwszą z brzegu gazetę lub zajrzeć na stronę internetową Najwyższej Izby Kontroli czy na strony poświęcone tropieniu absurdów alla polacca, by zapoznać się z tysiącami przykładów bezmyślności i chciejstwa urzędników i samorządowców w wydawaniu publicznych pieniędzy. Bywa, że są to sprawy drobne, takie jak wart ponad pół miliona złotych przetarg „na świadczenie usług w zakresie kształtowania działalności artystycznej” zorganizowany przez jeden z teatrów operowych czy stworzone za środki unijne świetlice gminne, które stoją dziś puste, bo nie ma pieniędzy na ich utrzymanie. Ale bywają sprawy skandaliczne, jak przerwana wreszcie budowa słynnej korwety „Gawron”, której kadłub kosztował nas 400 mln zł. Dziś wychodzi na to, że Marynarka Wojenna ów niewidzialny dla radarów obiekt „potnie na żyletki”, bo na jego dokończenie i uzbrojenie potrzeba dodatkowego miliarda, którego rzecz jasna nie ma. Próżno jednak szukać w dokumentach Sejmu, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów czy Ministerstwa Finansów informacji zbiorczych i analiz poświęconych skali marnotrawstwa środków publicznych w naszym kraju. W poprzedniej kadencji Sejmu słowo marnotrawstwo padło w zaledwie 26 interpelacjach i zapytaniach poselskich! Wyrazu niegospodarność użyto 25 razy. Posłowie na sali sejmowej chętniej badali różne aspekty zdrady i zaprzaństwa niż przypadki skandalicznego obchodzenia się z pieniędzmi podatników. Ich postawy nie zmieniły ani zagrażający nam jakoby światowy kryzys, ani rosnący z każdym dniem dług publiczny. Rząd z brakiem pieniędzy radził sobie w prosty sposób – podnosząc podatki i tnąc wydatki socjalne. Dlaczego? Ponieważ marnotrawstwo nie istnieje! nie ma takiego zjawiska Wybitny ekonomista, prof. Andrzej Wernik, wskazuje na brak precyzyjnej definicji marnotrawstwa: – Trudno policzyć coś, co nie jest zdefiniowane – wyjaśnia. I dodaje, że choć ekonomiści opisują jednostkowe przypadki marnotrawstwa, trudno o bardziej złożone analizy. Potwierdzają to przedstawiciele kilku znanych prywatnych instytutów i fundacji ekonomicznych. Tłumaczą, że jest to zadanie Najwyższej Izby Kontroli. Z kolei Paweł Biedziak, rzecznik prasowy NIK, prezentuje pogląd, że choć opisywanie przypadków niecelowego, nierzetelnego i niegospodarnego dysponowania środkami budżetowymi jest jednym z podstawowych zadań Izby, to nie do niej należy opracowywanie zbiorczych analiz i wyciąganie wniosków. Kilku byłych ministrów finansów przyznało mi się, że problem marnotrawstwa ich nie interesował. Byli przekonani, że zajmuje się tym główny rzecznik dyscypliny finansów publicznych. Tymczasem jego obowiązkiem nie jest prowadzenie badań, lecz występowanie w charakterze oskarżyciela w postępowaniu II instancji przed Główną Komisją Orzekającą w Sprawach o Naruszenie Dyscypliny Finansów Publicznych. Roczne sprawozdanie z działalności rzecznika liczy od siedmiu do dziewięciu stron maszynopisu. I nie ma w nim takich pojęć jak marnotrawstwo czy niegospodarność. W gmachu przy ul. Świętokrzyskiej 12 nie spotkacie ani jednego urzędnika, który miałby choć mgliste pojęcie o tym, ile naszych pieniędzy zostało wyrzuconych w błoto. W literaturze zachodniej opisywane zjawiska kojarzone są zazwyczaj z korupcją. Podejrzewałem więc, że marnotrawstwem środków publicznych żywo interesowała się min. Julia Pitera jako pełnomocnik rządu ds. opracowania programu zapobiegania nieprawidłowościom w instytucjach publicznych. Niestety, ona sama może być klasycznym przykładem marnotrawstwa. Efekty jej czteroletniej pracy są więcej niż skromne, zajmowane przez nią stanowisko zostało zaś zniesione w styczniu tego roku. Widzę w tym pewną logikę. Rządzący, a zwłaszcza minister finansów, nie są zainteresowani publikacją zbiorczych danych na temat skali marnotrawstwa, ponieważ natychmiast rodzi się pytanie: kto za to odpowiada? Gdyby takie dane istniały, mogłyby zainteresować nie tylko naukowców. Kto żyje z marnotrawstwa? – Opisywanie patologii w gospodarowaniu pieniędzmi podatników uważamy za swój obowiązek – mówi redaktor naczelny „Super Expressu” Sławomir Jastrzębowski. – Mamy spore sukcesy. Pytaliśmy o premie prezesa Narodowego Centrum Sportu Rafała Kaplera oraz prezesów spółki PL.2012. Pytaliśmy Ministerstwo Spraw Zagranicznych o wydatki na opracowanie przemówień min. Sikorskiego. Ostatnio zapytaliśmy Ministerstwo Sportu o warte 1,3 mln zł dwa przetargi dotyczące realizacji zadań badawczych pt. „Aktywność turystyczna Polaków” oraz „Turystyka zagraniczna”. Zaniepokoiły nas pytania o to, kto zajmuje się zakupami domowymi i jakie kwoty wydają
Tagi:
Marek Czarkowski