To złudzenie, że okazując uległość i czołobitność wobec Kościoła, spełnia się oczekiwania społeczne. Polacy wcale tego nie lubią BARBARA STANOSZ (ur. w 1935 r.) – filozof, emerytowana profesor Uniwersytetu Warszawskiego, członek zwyczajny Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, wybitna specjalistka w zakresie logicznej teorii języka, autorka wielu prac z tej dziedziny. Przez lata pracowała w Zakładzie Logiki Instytutu Filozofii UW. Podczas stanu wojennego walczyła o zwolnienie z aresztów studentów i pracowników uczelni. Współtworzyła kwartalnik „Bez dogmatu”. Wśród najważniejszych jej prac wymienić trzeba m.in. „Logikę formalną”, „10 wykładów z filozofii języka”, „Empiryzm współczesny” i „W cieniu Kościoła, czyli demokracja po polsku”. – Pani profesor, różnie mówi się o dzisiejszej Polsce. Że to kraj paszkwilantów, że przeszliśmy z ery Michnika w erę Rydzyka, że – w skrócie – mamy IV Rzeczpospolitą. A według pani, jaką mamy Polskę? – Każde z przytoczonych przez pana określeń jest jakimś „skrótem myślowym” – by użyć spopularyzowanego ostatnio wyrażenia – którego sama bym nie użyła. Mogę natomiast powiedzieć, że nie jest to Polska, której przed kilkunastu laty oczekiwałam nie tylko w przypływach optymizmu, ale także wtedy, gdy starałam się trzeźwo myśleć o przyszłości. Jest ona raczej realizacją najczarniejszego scenariusza spośród tych, które wówczas można było brać w rachubę. Pod wieloma względami czuję się dziś w moim kraju niewiele lepiej niż w latach mojej drugiej młodości – drugiej, bo pierwsza przypadła na okres stalinizmu, kiedy było dużo gorzej. Ale później było, mutatis mutandis, mniej więcej tak samo źle, jak jest teraz. – Tak samo? Co ma pani na myśli? – Po pierwsze, sytuację społeczną – biedę może mniej powszechną niż przedtem, ale bardziej upokarzającą i głębszą, bo dziedziczną. Po drugie, kolejną „jedynie słuszną” ideologię – religię katolicką, która zajęła miejsce religii „naukowego światopoglądu”, ze wszystkimi jej przyległościami: kultem autorytetów i przywódców ideologicznych, metodami indoktrynacji, demonstracyjną „ideowością” władz politycznych i dyskryminowaniem ludzi, którzy otwarcie odrzucają tę ideologię. Dziś rzadziej represjonuje się ich środkami czysto policyjnymi (choć procesy o tzw. obrazę uczuć religijnych są coraz częstsze), ale wykluczenie lub marginalizacja społeczna nieprawomyślnych ma porównywalną skalę. Po trzecie wreszcie, fakt, iż kolejne obozy rządzące troszczą się głównie o utrzymanie władzy, a zyskują ją w sposób nie mniej naganny moralnie niż te z minionego systemu: dzięki bałamuceniu elektoratu pustymi obietnicami i skutecznemu ogłupianiu go za pomocą profesjonalnych metod marketingu politycznego. Zwycięży konformizm – Buntownicy też są tacy? Młodzież protestująca przeciwko Giertychowi, obrońcy dorobku demokratycznego III Rzeczypospolitej… – Jest to bardzo skromny dorobek; młodym chodzi chyba o coś więcej – o odwrócenie procesu, który trwa od początku lat 90. Pamiętamy jednak głośne protesty przeciwko religii w szkołach czy ustawie antyaborcyjnej; wszystkie one umarły śmiercią nie całkiem naturalną, trudno więc obiecywać sobie wiele po tych obecnych. – Czyli nie wierzy pani w to, jak sugeruje choćby Kazimierz Kutz, że oddolny bunt zmiecie Kaczyńskich? – Młodzi skończą szkoły i wyjadą za granicę lub staną wobec wyboru: albo narazić swoją przyszłą karierę zawodową i pozycję społeczną, albo porzucić postawę protestu. – Myśli pani, że zwycięży konformizm? – W większości przypadków. – To bardzo pesymistyczne, co pani mówi. Choć gdy patrzyłem na tych wszystkich ludzi, którzy przyszli na grób Jacka Kuronia, po tym jak zaczęto go opluwać, miałem wrażenie, że nie wszystko stracone, że coś się jednak budzi. – Kuroń był rzadkim przypadkiem człowieka zdolnego do ponoszenia najwyższych ofiar osobistych dla dobrej sprawy. Bardzo go lubiłam, do dziś bardzo cenię, mimo że pierwsza połowa lat 90. to czarny okres jego życiorysu. – Tylko że on potrafił później przyznać, że przemiany poszły w złym kierunku. – Bo uczciwy i mądry pozostał do końca życia. Przypuszczam jednak, że nie wszyscy zgromadzeni nad jego grobem przyszli tam po prostu z osobistego szacunku dla niego. Zarzuty, które mu postawiono, niektórych napawają grozą jako przejaw tendencji do „niszczenia autorytetów”, co we mnie budzi mieszane uczucia. Autorytety bywają ludziom – zwłaszcza młodym – bardzo potrzebne, niech jednak każdy poszukuje własnego, bo wszelka petryfikacja autorytetów jest społecznie niebezpieczna.