Dlaczego Francuzi opluwają nas w mediach? Korespondencja z Paryża Jak cię widzą, słyszą i czytają, tak cię piszą. Jeżeli w Polsce Francja nie kojarzy się ostatnio z krajem „przyjaciół od serca”, to i Francja już dawno zapomniała o sympatii do Wałęsy i „Solidarności”. Francuzi oskarżają Polaków o niewdzięczność i polityczną głupotę, Polacy Francuzów o arogancję, egoizm i mniej lub lepiej skrywaną niechęć. Pomimo „łagodzących”, dyplomatycznych wizyt i wspólnych deklaracji bezustannie pojawiają się powody do kolejnych waśni. Najnowszy konflikt dotyczy delokalizacji, czyli zagrożenia francuskich miejsc pracy perspektywą przeniesienia przedsiębiorstw na europejski wschód. Oficjalny rywal Jacques’a Chiraca, dynamiczny minister gospodarki, Nicolas Sarkozy, uważa, że fenomen delokalizacji prowokują nieposłuszne i nielojalne kraje „nowej Europy” (Polska, Czechy), praktykując dumpingowe zniżki podatkowe. Powinny one „zmodyfikować swą politykę fiskalną”, a jak nie, pokrzykuje Sarkozy (Węgier z pochodzenia), to obetnie się im fundusze strukturalne: „Fundusze strukturalne, wspomagające kraje takie jak Polska czy Estonia, absorbują dzisiaj jedną trzecią budżetu Unii” („Le Figaro”). Z punktu widzenia ministra oraz większości Francuzów, byłoby logiczne, aby Polska zapłaciła z unijnych pieniędzy za brak fiskalnej lojalności. „Wschód jest idealnym winnym”, komentuje polemikę lewicowy dziennik „Libération” – bardziej niż podatki w kalkulacji przeniesienia przedsiębiorstwa liczy się bowiem niższy koszt zatrudnienia, a tylko 10% „przeprowadzek” można zaliczyć do delokalizacji, reszta, jak wynika z dokumentów samego ministerstwa, to niezbędne inwestycje. „Libération” cytuje jednocześnie prezydenta Kwaśniewskiego: „Europejscy politycy muszą zrezygnować z egoizmu. Bez pomocy funduszy strukturalnych nigdy nie uda nam się zwalczyć nierówności” i francuskiego ekonomistę, który przypomina, że delokalizacja to drzewo skrywające las spadku konkurencyjności francuskich towarów na rynkach światowych. Rzeczywistość jest jak zwykle mocno skomplikowana, Sarkozy, jako sprytny polityk, umiejętnie ją upraszcza, manipulując strachem wpajanym przez francuską prasę od miesięcy: „Wschodnie Niemcy obserwują z niepokojem przenoszenie miejsc pracy do Polski” („Le Monde”), „Napięcie wokół delokalizacji w Moselles” („Libération”), „Francja odsunięta na korzyść Wschodu” („Le Figaro”) – ostrzegały regularnie wszystkie media. W wyniku tej zadziwiającej kampanii we Francji pojawiło się faktyczne poczucie zagrożenia delokalizacja do Polski (chcemy czy nie, jesteśmy symbolem nowej Europy). Z perspektywy rzeczywistości polskiej jest to oczywiście kompletny absurd i kolejny dowód złej intencji Francuzów. Intencji tym bardziej podejrzanej, że w tym samym czasie w informacjach telewizyjnego dziennika z dumą pokazuje się reportaże o francuskich przedsiębiorstwach zaczynających produkcje w Chinach. Nikt nie mówi wówczas o delokalizacji, lecz o inwestycji – według zasady, że delokalizuje się do krajów podrzędnych, a inwestuje w Chinach lub Rosji. W sierpniu, przy okazji obchodów 60. rocznicy powstania warszawskiego, w dzienniku „Le Figaro” ukazał się artykuł usiłujący wytłumaczyć przyczyny polsko-francuskiego konfliktu. Wina leży po stronie polskiej psychiki historyczno-narodowej, zdominowanej przez „nadmiar bolesnej historii i nadmiar emocji”. „Ta Polska, która krytykuje wszystkich wielkich”, ma pretensje do całego świata, ponieważ od czasu wejścia do instytucji europejskich i do NATO „szuka swej tożsamości i nadrabia stracony czas, przypominając, co przeżyła”. Pierwszą ofiarą polskich kompleksów stała się Francja, idealny kozioł ofiarny – Francji nikt nie daruje mylnej zapowiedzi rocznicy „powstania w getcie”, „zapomina się natomiast, że podobną gafę palnął również amerykański Sekretariat Stanu. Ofiarnemu kozłowi – zauważa warszawski korespondent gazety – wyrzuca się pechowe formuły prezydenta Chiraca, niechęć podczas negocjacji przed wstąpieniem do Unii, torpedowanie propozycji wpisu „wartości chrześcijańskich” do konstytucji europejskiej oraz, dzieloną z Berlinem, wolę narzucania swego zdania całej Europie. „Kozioł” odpowiada na to, że to Polska zakupiła w grudniu 2003 amerykańskie F-16, dając wyraźny dowód braku europejskiej solidarności, a następnie nie tylko stanęła szumnie i dumnie po stronie amerykańskiej w Iraku, lecz także z wielką satysfakcją pomówiła Francję o łamanie embarga i sprzedawanie pocisków rakietowych Husajnowi. Francja była pierwszą ofiarą polskich kompleksów, ale dzisiaj, stwierdza z pewną satysfakcją autor analizy, do grona „kozłów” dołączyły również Niemcy, a nawet Amerykanie, którym niespieszno do spłacania długów wdzięczności – nie mówiąc o odwiecznej wrogości do Rosji. „Polska chce grać wśród
Tagi:
Grażyna Arata