Nad kadrą musi czuwać fachowiec, a nie ktoś nominowany w wyniku paktów i bardziej czy mniej zgniłych kompromisów Im bliżej było do meczu Czechy-Polska w Pradze, tym bardziej męczyło kierowanie reflektorów na Stefana Majewskiego. Dominowała niechęć do tymczasowego selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski, suchej nitki nie zostawiał na nim szczególnie Wojciech Kowalczyk, kiedyś niezły piłkarz. Dla odmiany kiedyś średni piłkarz, a obecnie bezrobotny trener, Czesław Michniewicz, wychwalał Majewskiego pod niebiosa. Co zresztą nie dziwi, bo akurat Majewskiemu zawdzięcza Michniewicz płynne przeistoczenie się z piłkarza w trenera. Działo się to w czasach, kiedy obaj panowie pracowali w Amice Wronki. We Wronkach odbywało się zgrupowanie przed meczem z Czechami. Surowy Majewski raz nawet odpuścił kadrowiczom trening, a raz zabrał do dobrze sobie znanego lasu na grzyby. Tam, w głuszy, układał mu się skład na bój w Pradze. Bój o prolongatę minimalnych szans na awans do barażu o prawo gry w mistrzostwach świata RPA 2010. Porażka z Czechami, a po niej żarty W bramce stanął Wojciech Kowalewski, ale Jerzy Dudek dostał obietnicę zagrania cztery dni później przeciw Słowacji. Najwięcej kontrowersji budziła obecność w pierwszej jedenastce biało-czerwonych stopera Piotra Polczaka i pomocnika Macieja Iwańskiego. I oni właśnie najbardziej zawiedli, ale reszta zespołu też nie pokazała niczego, co pozwalałoby mniemać, że Majewski kieruje tę kadrę na jakieś nowe tory, upoważniające do choćby krztyny optymizmu. Czesi byli słabi jak chyba nigdy, mimo to wygrali 2:0. Polscy kibice, którzy przed meczem dali o sobie znać na ulicach Pragi, po przerwie już tylko obrzucali wyzwiskami Polski Związek Piłki Nożnej i dopingowali… zespół gospodarzy. W tej sytuacji zakończona wynikiem 0:0 pierwsza połowa urosła do rangi symbolu… budowania durnego alibi. Posłużyła Majewskiemu i jego poplecznikom do prezentowania dyżurnych formułek. Pełnych samozadowolenia, ale zniekształcających obraz całości. O tym, że wariant z dwoma napastnikami różnił się od stosowanego przez Leo Beenhakkera. O tym, jak dużo przed przerwą biało-czerwoni mieli rzutów rożnych i jak…. ciekawie je wykonywali. Tyle że z jednego i drugiego nie wynikało dosłownie nic, a szczególnie bramka. Porażka 0:2 resztek nadziei na grę w World Cup 2010 pozbawiła nie tylko Polaków. Nic nie dała również zwycięskim Czechom, bo Słoweńcy niespodziewanie pokonali Słowaków, i to w Bratysławie. To rozstrzygnięcie sprawiło, że środowy mecz Polska-Słowacja w Chorzowie nabrał zupełnie nowego wymiaru. Słowacy, którym nawet tylko remis ze Słoweńcami zapewniłby przepustkę do RPA, nagle znaleźli się pod ścianą. Wobec więcej niż prawdopodobnego zwycięstwa Słowenii w San Marino, Słowacy musieli 14 października Polskę koniecznie pokonać. Biało-czerwoni zamiast zdać sobie sprawę, że poprzez pokrzyżowanie szyków sąsiadom z południowego wschodu mogą odzyskać zaufanie kibiców, wiarę w samych siebie i dać naszej piłce dobry impuls w obliczu mistrzostw Europy 2012, zaczęli głupio żartować. Najbardziej przesadził kapitan Mariusz Lewandowski, sugerując, że Słoweńcy powinni złożyć do PZPN obietnicę godziwej nagrody za przyłożenie się naszych do gry i ewentualne zwycięstwo. Między Pragą a Chorzowem Ten mało fortunny wywód wywołał reperkusje nawet międzynarodowe, tymczasem Majewski do grającej dzień wcześniej w Kielcach z Holandią reprezentacji do lat 21 oddał napastnika Kamila Grosickiego. Szło o maksymalne wzmocnienie drużyny walczącej w młodzieżowych mistrzostwach Europy i zarazem o start w olimpijskim turnieju Londyn 2012. Zwłaszcza że właśnie ta drużyna, prowadzona przez trenera Andrzeja Zamilskiego, ma stanowić kuźnię reprezentantów Polski na Euro 2012. W Kielcach był jednak koszmar jeszcze większy niż w Pradze. Młodzi Holendrzy obnażyli wszelkie niedostatki naszych nadziei, ich futbolowy analfabetyzm. Wynik 0:4 mówi w zasadzie wszystko. Tak to w cieniu najpierw wielkości, a potem upadku Leo Beenhakkera trener Zamilski jakoś przetrwał, choć szkodnikiem jest wielkim – przegrywa już trzeci z kolei cykl młodego Euro. Wielu myślało, że po praskiej kompromitacji i towarzyszących jej wypowiedziach szanse Majewskiego na awans z selekcjonera tymczasowego na regularnego spadły poniżej zera, ale grupa popierająca go, widząca go ewentualnie w duecie z Pawłem Janasem, wcale nie osłabiła poparcia. Pewnie jednak dla przeciwwagi Grzegorz Lato, prezes PZPN, znowu zapowiedział szczegółowe rozmowy z innymi kandydatami. Przy okazji pojawił się kandydat nowy, raczej egzotyczny, lansowany głównie
Tagi:
Roman Hurkowski