Polskę uratuje energia atomowa. Albo nic

Polskę uratuje energia atomowa. Albo nic

Warszawa 22.07.2019 r. Jakub Wiech - Defence24.pl fot. Krzysztof Żuczkowski

Zamiast narzekać na Niemców i europejskie plany transformacji energetycznej, moglibyśmy wreszcie zacząć od nich się uczyć Jakub Wiech – autor książki „Energiewende. Nowe niemieckie imperium” i zastępca redaktora naczelnego portalu Energetyka24. Nominowany (razem z Piotrem Maciążkiem) do nagrody Grand Press w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne za prowokację dziennikarską – wykreowanie fikcyjnego eksperta Piotra Niewiechowicza, który zdobywał kontakty i poufne informacje z branży energetycznej. O co chodziło z Piotrem Niewiechowiczem? – Była to prowokacja, dzięki której wymyślony, nieistniejący w rzeczywistości „ekspert” pozyskał wrażliwe informacje i zdobył wpływ na debatę publiczną w Polsce, co z kolei wskazało istotne zagrożenia informacyjne dla struktur państwa i mediów. Wnioski były niewesołe, ale to było coś, co zrobiliśmy ponad rok temu, i nie wiem, czy jest sens dalej o tym rozmawiać. Pytam nie bez powodu, bo w energetyce, którą się zajmujesz, dezinformacja może mieć olbrzymie znaczenie. – Nie tylko w energetyce, ale wszędzie tam, gdzie ważna jest wiedza ekspercka, upadek autorytetów i dziennikarskiej rzetelności może mieć fatalne skutki. Weźmy debatę o klimacie. W popularnych tygodnikach w naszym kraju ukazują się materiały podważające wiedzę naukową o zmianach klimatycznych: demagogiczne, jednostronne, manipulatorskie. Naprawdę dziwi cię to, że w przestrzeni publicznej pojawiają się sprzeczne z ustaleniami nauki poglądy, a różni ludzie, by zwrócić na siebie uwagę, powiedzą rzecz dowolnie kontrowersyjną? – Nie chodzi o to, że pojawiają się manipulacje. Dziwi mnie, że ludzie, którzy współcześnie za pośrednictwem smartfona mają dostęp do całej światowej wiedzy, w żaden sposób nie weryfikują tego, co piszą i czytają. I że nie robią tego dziennikarze. W społeczeństwie nie ma żadnego mechanizmu fact-checkingu, weryfikacji faktów. Nie ma komu zaciągnąć hamulca, gdy wyssane z palca bzdury i chwytliwe nagłówki robią furorę w internecie. Dlaczego w Polsce to prawica tak uparcie walczy z nauką o klimacie? – Doskonałe pytanie. Sam uważam, że mam konserwatywne poglądy – nie obraziłbym się, gdyby ktoś mnie określił jako prawicowego dziennikarza. Ale konserwatyzm zakłada przecież postulat zachowania, obrony naszego stylu życia i instytucji społecznych. A to nie będzie możliwe w sytuacji katastrofy klimatycznej. Dlaczego więc prawica zachowuje się tak, a nie inaczej? – Moim zdaniem to kwestia wtłoczenia tego sporu w ramy istniejących podziałów politycznych. Każdy, kto ma, nazwijmy to, proklimatyczne poglądy, jest uznawany za lewaka lub ekoświra, bo właśnie po lewej stronie więcej się mówi o wadze polityki klimatycznej. Prawica, podejmując walkę z odmiennym poglądem, wpada w powielanie nienaukowych i demagogicznych argumentów. Odrzucając program polityczny przeciwnika, zaczyna przy okazji kwestionować naukę. Oczywiście nie jest tak, że również po stronie proklimatycznej nie ma demagogicznych argumentów, manipulacji i głupich pomysłów. Obydwie strony prowadzą dyskusję, która jest płytka, oderwana od spraw naprawdę ważnych i nie przybliża nas do żadnego racjonalnego konsensusu. W sprawie klimatu mamy tak wiele opracowań naukowych i źródeł wiedzy, że możliwa i konieczna jest dyskusja bez podważania nauki z jednej strony i niepotrzebnego kabotyństwa z drugiej. Zaraz, co to jest niepotrzebne kabotyństwo? – Protesty, które mają wstrząsnąć opinią publiczną, poruszyć ją, ostatecznie trafiające do i tak przekonanych. Chcesz powiedzieć, że nie jesteś fanem Grety Thunberg, szwedzkiej nastolatki prowadzącej strajk szkolny dla klimatu? – Nie jestem. Strajki takie jak Grety Thunberg czy w Polsce Ingi Zasowskiej pod Sejmem nie przekładają się na nic konkretnego. Można powiedzieć, że pobudzają debatę, ale debatę pobudził również premier Mateusz Morawiecki, wetując europejskie cele neutralności klimatycznej. Ja widzę w tym zmarnowany potencjał. A inicjatywa polskich naukowców, protestujących przeciwko zamykaniu niemieckich elektrowni jądrowych, spotyka się z prawie powszechnym przemilczeniem. Gdyby tych kilka milionów Polaków, którzy wypowiedzieli się w internecie na temat Ingi Zasowskiej lub Grety Thunberg, podpisało się pod petycją naukowców, moglibyśmy złożyć na biurku kanclerz Angeli Merkel dokument o ogólnoeuropejskim znaczeniu! Mówisz: musimy rozmawiać o rozwiązaniach strukturalnych, nie symbolicznych. – Potrzebujemy polityki energetycznej, która będzie ponadpartyjna i zaprojektowana na kilkadziesiąt lat, a nie na dwa lata do przodu. I trzeba to robić nie tylko dlatego, że jest to słuszne, ale także dlatego, że dzięki temu można zacząć osiągać konkretne korzyści i wnosić zysk do budżetu. Ponieważ jesteśmy monokulturą węglową, dyskusja o transformacji energetycznej kończy się u nas wizją zamykanych kopalń, wyrzucanych na bruk górników, strajków

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 32/2019

Kategorie: Wywiady