W Rosji wciąż się zapomina, że Polska jest nieodłączną częścią Europy. Polska dusza jest częścią europejskiej Obecna polska tożsamość jest budowana między innymi na fundamencie antyrosyjskości. Bez rusofobii byłaby niepełna i ułomna. To jest właśnie źródło mnóstwa pretensji i obrażania się – często śmiesznego i infantylnego – na Rosję. Andrzej Olechowski („Przegląd Europejski” nr 3) trafnie zauważył, że dziś dominuje tendencja nieintegrowania Rosji do struktur europejskich, lecz odgradzania, separowania Rosji od nich i oczekiwania, że nasz kraj stanie się samodzielnym podmiotem światowej polityki. Rzeczywiście, Rosja wraca do naturalnego stanu odpowiadającego wielkości jej zasobów naturalnych, ludzkich i duchowych. Ta tendencja choć obiektywna, wywołuje na Zachodzie, w tym także w Polsce, szok. W Rosji, nad czym ubolewam, wciąż często się zapomina, że Polska jest nieodłączną częścią Europy. Polska dusza jest częścią europejskiej. Być może to skrajna część europejskiej duszy, niemniej jednak – część organiczna. Nawet swoimi wadami podkreślająca jej zasadnicze zalety. Bez szlacheckiego prawa – liberum veto, które niegdyś pogrzebało rozpościerającą się „od morza do morza” Rzeczpospolitą, nie byłoby dzisiejszej demokracji europejskiej. Dlatego mówiąc o stosunkach Rosji z Polską, w pierwszej kolejności powinniśmy mówić o stosunkach Rosji z Europą. Przez prawie 20 lat Rosja nie artykułowała swoich własnych interesów. I wszyscy zdążyli się do tej sytuacji przyzwyczaić. W Europie wyrosło nowe pokolenie polityków uważających, że między nią a Chinami znajduje się nieokreślona przestrzeń bezpaństwowa dostarczająca surowców energetycznych i wykwalifikowanych emigrantów. Zderzenie z realnością – interesami Rosji, nawet jeśli są one jeszcze niewłaściwie uświadamiane, słabo uzasadniane i źle realizowane – wywołuje w Europie nową falę strachu przed Rosją, graniczącego z paranoją. Ten strach objawił się w psychice europejskiej w czasie „wojny gazowej” Rosji z popieraną i szczutą przez Unię Europejską pomarańczową władzą Ukrainy. Pamiętamy, jak Aleksander Kwaśniewski działał na Ukrainie, przedstawiając kolosalne obietnice w imieniu UE, nie mając przy tym od niej praktycznie żadnego pełnomocnictwa. To nie była inicjatywa europejska, lecz polska. Kiedy jednak pomarańczowa władza zaczęła kraść rosyjski gaz przeznaczony dla Unii Europejskiej, Bruksela obarczyła winą za to – nie wiedzieć czemu – Rosję. Strach przed Rosją dojrzewał wcześniej. Jego przyczyna leży w samym fakcie odbudowy Rosji, a nie w błędach procesu odbudowy. Ten strach rodzi w Europie dążenie do wzięcia Rosji pod kontrolę. W pierwszej kolejności przejęcia kontroli nad najistotniejszą z punktu widzenia Zachodu dziedziną: dostawami surowców energetycznych. Andrzej Olechowski opowiedział w „Przeglądzie Europejskim”, że walcząc o rafinerię w Możejkach dla Orlenu, straszył Litwinów okropnym państwem rosyjskim, które stoi za plecami rosyjskich firm. To dobry chwyt dla rokowań w biznesie, ale tylko dla nich. Przecież dziś wszystkie cokolwiek znaczące w świecie państwa wspierają krajowe korporacje – bez względu na to, czy są państwowe, czy prywatne. Bo nawet uważająca się za najbardziej niezależną firma jest zmuszona płacić państwu w zamian za pomoc swoją lojalnością wobec niego. W czasie pracy w strukturach rosyjskiego rządu stykałem się z apelami zachodnich dyplomatów popierającymi prywatne firmy ich krajów. Zawierały one wyrażenia, do których użycia nie poniżyłby się – nawet gdyby chodziło o Gazprom czy Rosnieft – najbardziej cyniczny i nachalny były funkcjonariusz KGB. Wcale nie dlatego, że w KGB uczono dobrych manier, lecz po prostu są słowa, które raz wypowiedziane lub napisane, nigdy nie zostaną potem zapomniane. Słyszałem od europejskich ekspertów opinię: „Gazprom jest gorszy niż KGB”. Nie rozumiem, dlaczego współpraca z Gazpromem odbierana jest dziś jako zagrożenie, podczas gdy w okresie zimnej wojny współpracę gazową między ZSRR a Zachodem traktowano nie tylko jako uzasadnioną, lecz także korzystną. Nie rozumiem, dlaczego Unia Europejska występując przeciwko ksenofobii w Rosji, pielęgnuje własną ksenofobię w biznesie i podnosi histerię z powodu – mizernego w istocie rzeczy – przeniknięcia na Zachód rosyjskiego biznesu. Nie mam zamiaru usprawiedliwiać obecnej rosyjskiej biurokracji: ona jest straszna i sam jestem jej wrogiem. Lecz czy ktokolwiek może pomyśleć, że nasza biurokracja, która przecież na terenie UE trzyma swoje pieniądze i która zamierza osiedlić się w UE po przejściu na emeryturę, jest
Tagi:
Michaił Dieliagin