Amerykanie wiedzieli, jak dalece jesteśmy niezależni. Wiedzieli też, co potrafimy. Dlatego przyszli do nas w sprawie Iraku Gen. Gromosław Czempiński – po ukończeniu szkoły wywiadu w Kiejkutach pracownik Departamentu I MSW. W roku 1990 pozytywnie zweryfikowany, objął stanowisko zastępcy szefa Zarządu Wywiadu UOP ds. operacyjnych. Kierował operacją „Samum” – ewakuacji z terytorium Iraku agentów CIA, oraz operacją „Most”. Współtwórca jednostki GROM. Szef UOP w latach 1993-1996. Warto było? Czy gdyby w 1990 r. wiedział pan, co wydarzy się w roku 2016, jak was potraktują, zrobiłby pan to samo? – Gdybym wiedział, że ludzie z wywiadu zostaną potraktowani jak UB z lat 1944-1956? Że zostaniemy ukarani także za to, że pracowaliśmy dla III RP, i za tę pracę też nam zabiorą emerytury? Chyba nie zaciągnąłbym się ponownie do służb. Planowałbym, jak wielu moich kolegów z wywiadu, inne życie zawodowe. Albo wyjechałbym do pracy za granicę, albo funkcjonowałbym w ramach firm zagranicznych. W latach 1989-1990 to była realna alternatywa? – Ludzie z wywiadu mieli niesamowite doświadczenie i umiejętność zdobywania informacji, znali języki, byli obyci ze światem. To powodowało, że łatwo znajdowali pracę w firmach zachodnich. Które nie miały uprzedzeń do ich przeszłości… Ci, co poszli do biznesu, mają normalne emerytury. Nikt im ich nie zabrał. – Tak, dziś mają cywilne. A ci, którzy zdecydowali się zostać w służbach, pracowali dla III RP, zostali ukarani. – Tak jest. I, co mnie boli najbardziej, zaliczono nas do formacji zbrodniczej, zrównano z UB z lat 1944-1956. Tak jakby ktoś nie rozumiał etapów historii Polski po 1945 r., nie pojmował, że inna była w czasach stalinowskich, inna po Październiku 1956 r., a inna w latach 70. Że to były zupełnie inne okresy. Jak Gierek doszedł do władzy i krzyknął „Pomożecie?”, to wszyscy uwierzyli, że będzie inaczej. Także ci z późniejszej Solidarności. Każdy z nich! Dopiero potem narastało rozczarowanie. TO MY DECYDOWALIŚMY, CO DAJEMY ROSJANOM Pan zaczął służbę w tamtych czasach, w latach 70. – Wtedy Polska w obozie socjalistycznym to była oaza. Zazdroszczono nam swobody. A polski wywiad był oazą w służbach obozu socjalistycznego. Własna szkoła, własna polityka kadrowa, własne finanse… To wszystko powodowało, że Zachód widział nas jako służbę, która nie jest zdominowana przez Rosjan. O tym wszystkim mówili uciekinierzy z KGB i GRU. Że polski wywiad chodzi własnymi ścieżkami, Rosjanie nie mają na niego wielkiego wpływu, nie mają dostępu do tego, co najważniejsze, czyli jego aktywów. To, że dzieliliśmy się informacjami, było rzeczą normalną, ale to my decydowaliśmy, co dajemy, a czego nie. W marcu 1990 r. doszło do spotkania w Lizbonie, podczas którego Amerykanie zaproponowali polskiemu wywiadowi współpracę. – Gdybyśmy byli organizacją wywiadowczą tak bardzo przesiąkniętą Moskwą, jak twierdzą niektórzy, Amerykanie nigdy by po nas nie sięgnęli! A oni zaproponowali od razu współpracę i powiedzieli, że doskonale wiedzą, jak dalece jesteśmy inną organizacją wywiadowczą od służb pozostałych krajów socjalistycznych. Skąd to mogli wiedzieć? Jak mogli być pewni, że nie jesteście penetrowani? – Przecież mieli swoje aktywa w Moskwie. I mieli też paru naszych… Kilku uciekło na Zachód. Nawet mój bliski kolega, w sierpniu 1989 r. Mieli więc mnóstwo informacji na nasz temat – i od swoich agentów w Moskwie, i od naszych uciekinierów. Wiedzieli, w jakim zakresie współpracujemy z Rosjanami, jak dalece jesteśmy niezależni. I wiedzieli, co potrafimy. Dlatego przyszli do nas w sprawie Iraku. Gromek, jesteście najlepsi Żebyście z Iraku wyciągnęli ich ludzi? – W maju 1990 r. odwiedziła nas w Warszawie delegacja CIA z zastępcą szefa ds. operacyjnych i od tego momentu między nami były już zupełnie inne relacje. Pełna otwartość i pełna chęć współpracy. Pełna z naszej, z ich – deklaratywna, bo przecież nie wiadomo było, jak to wszystko będzie się rozwijać… Ale przy każdej okazji podkreślali, że nie mają do nas żadnych zastrzeżeń, bo wiedzą, że nie jesteśmy penetrowani przez Moskwę. Przyjście do nas z tego typu propozycją pokazało, że mają do nas pełne zaufanie, a zarazem – że liczą na nasz profesjonalizm. Mówili mi zresztą: „Gromek, w tej części świata jesteście najlepsi”. Kto mówił? – Przyszło ich dwóch, szef rezydentury w Warszawie i człowiek, który próbował mnie zwerbować jeszcze w Genewie, który był takim ojcem chrzestnym