Co się dzieje jednak, gdy człowiek potrzebuje nieprawdy? Maria Hirszowicz „Pułapka zaangażowania” Na wstępie parę słów o Marii Hirszowicz i jej książce, z której zaczerpnęłam motto. Socjolożka Maria Hirszowicz zaczynała pracę naukową na Uniwersytetach Łódzkim i Warszawskim. Po niesławnym 1968 r., zmuszona do emigracji, znalazła się w Anglii i była profesorem na uniwersytecie w Reading. Tematem „Pułapki zaangażowania” jest tzw. ukąszenie heglowskie – fascynacja komunizmem, jakiej po wojnie uległa część polskich naukowców i literatów. Analizując zjawisko znane jej z autopsji, Maria Hirszowicz daje dowody wybitnej inteligencji, imponującej erudycji i wyjątkowego obiektywizmu. Może dlatego „Pułapka” nie odbiła się u nas szerszym echem. Szkoda! Maria Hirszowicz wykazuje, jak zdogmatyzowanie doktryny, na co nakładają się emocje, ambicje, interesy, a nierzadko ignorancja – prowadzi do zamykania oczu na rzeczywistość, do przemilczania lub fałszowania faktów, do automistyfikacji. Owóż wydaje mi się, że analogiczne, choć z pozoru bardzo różne doktrynerstwo dochodzi do głosu w naszych obecnych wojnach o pamięć historyczną. O historyczną prawdę. Toczymy je o wszystko: o śmierć Sikorskiego, o powstanie warszawskie, o stan wojenny, o jego autorów, o Wałęsę, o wolne związki, o Westerplatte. Ta ostatnia wojenka przebiega w stylu arcyswojskim. Das Ewig-Polnische! Przytłaczająca większość walczących (podobnie jak ja) nie czytała scenariusza pod smakowitym tytułem „Tajemnica Westerplatte”, ma blade pojęcie o tej symbolicznej obronie (przecież nawet historycy nie wszyscy zajmowali się gruntownie tą sprawą); nie wiadomo, kim są „niezależni eksperci”, rekomendujący realizację scenariusza Pawła Chochlewa. On też jak dotychczas nie dał się poznać. Coś niecoś można się o nim dowiedzieć z obszernego wywiadu, jakim „Gazeta Wyborcza” uczciła kolejną rocznicę wybuchu II wojny światowej – pod wystrzałowym tytułem: „Nie deptać flagi, nie pluć na godło”. Jak z tego wywiadu wynika, scenarzysta, a zarazem potencjalny reżyser „Tajemnicą” zamierza podjąć swoistą polemikę z filmem „Westerplatte” (1967 r.). Chodzi mu o to, by ujawnić całą prawdę, której miało zabraknąć w tamtym filmie, zrobionym pono „na zamówienie polityczne”. Przez dłuższy czas nikt z bojowników o prawdę nawet się nie zająknął, że autorem scenariusza do filmu „Westerplatte” (bez tajemnicy…) był Jan Józef Szczepański (1919-2003), autor m.in. pamiętnej „Polskiej jesieni”. Jeden z najrzetelniejszych świadków epoki. I chwała redakcji „Przeglądu”, która piórem Przemysława Szubartowicza ujęła się za dobrym imieniem J.J. Szczepańskiego i reżysera Stanisława Różewicza (brata poety Tadeusza oraz śp. Janusza, zamordowanego za okupacji przez nazistów). Właśnie w tym pomieszaniu-z-poplątaniem można ujawnić postawy zbliżone do tego, co tak wnikliwie opisała Maria Hirszowicz w „Pułapce zaangażowania”. Jest to (jak sądzę) wyrazisty przykład działania zdogmatyzowanych ideologii: różnych wariantów antykomunizmu oraz postmodernistycznego liberalizmu kulturowego. Zdogmatyzowany zjadliwy antykomunizm (nierzadko praktykowany przez byłych stalinowców…) m.in. uniemożliwia obiektywną ocenę Polski Ludowej postrzeganej jako mroczna „czarna dziura”. Stąd logiczny wniosek, że nie mógł powstać wówczas żaden film, robiony nie na zamówienie polityczne, tylko po prostu z „potrzeby serca”. Z kolei równie zdogmatyzowany liberalizm kulturowy znajduje wyraz w nadgorliwej trosce o wolność ekspresji słownej i obrazkowej. Jak głosił prekursor postmodernizmu, Fryderyk Nietsche: „Nic nie jest prawdą, wszystko wolno” („Z genealogii moralności”). I tak gdy jedni uważają, że można „dekonstruować” Wałęsę, inni zabierają się do prześwietlania Westerplatte. Wolno też, a nawet należy ze społecznych pieniędzy dotować realizację filmu według kontrowersyjnego, najwyraźniej niedopracowanego scenariusza (ile już miał wersji?…), w reżyserii młodzieńca pod czterdziestkę (37 lat), bez żadnego znaczącego dorobku twórczego. Swoją drogą byłoby dobrze, gdyby ta niepoważna awantura zaskutkowała poważną, ponad podziałami ideologicznymi i pokoleniowymi dyskusją o zasadach dotowania z publicznej kasy. Na dotacje czekają naprawdę młodzi, obiecujący debiutanci. Czekają jakoś już sprawdzeni potencjalni autorzy „drugiego filmu”, zmagający się z wiadomymi kłopotami. Czekają twórcy dojrzali o dorobku rokującym, że można im powierzać realizację projektów społecznie ważnych. I tak – na przykład – czeka na dofinansowanie Juliusz Machulski, mający reżyserować film o powstaniu warszawskim. Miejmy nadzieję, że autor m.in. kultowej „Seksmisji” oraz zapomnianego historycznego „Szwadronu” ma dość poczucia humoru i odpowiedzialności, by nie serwować nam kolejnej „dekonstrukcji”. Na zakończenie przypomnę opinię wielkiego Kurosawy, że przeciętny reżyser może zrobić udany film na podstawie dobrego scenariusza, ale nawet
Tagi:
Anna Tatarkiewicz