Pomarańczowo mi

Polska pokryła się kolorem pomarańczowym. Pomarańczowe szaliki założyli solidarnie poseł Kaczyński – trudno powiedzieć który – i poseł Miller. Pomarańczową kokardkę nosi poseł Miodowicz z Komisji Śledczej, co zresztą w niczym nie zmienia faktu, że komisja jako całość uległa katastrofalnej kompromitacji. Z pomarańczowym kolorem zbierają się obywatele pikietujący przed Sejmem i ambasadą Ukrainy, z wyjątkiem tych, którzy w obronie prałata Jankowskiego pikietują w Gdańsku przed siedzibą arcybiskupa Gocłowskiego, piętnując purpurata jako Żyda i masona. Pomarańczowo jest w telewizji, w transmisjach z Kijowa, a korespondentka BBC World powiedziała z uznaniem w tamtejszych newsach, że pod względem medialnym ukraińska pomarańczowa rewolucja urządzona jest bezbłędnie – wszędzie stoją wielkie telewizyjne bimy, na Kreszczatiku widać zgrabne namioty do spania, każdy z wielotysięcznego tłumu ma na sobie coś pomarańczowego, a wielu wręcz trzyma w ręku pomarańcze, które na Ukrainie są raczej produktem deficytowym. Tak przynajmniej twierdzi znajoma Ukrainka, która za bezcen, ale bardzo solidnie sprząta po domach w Warszawie, aby utrzymać na Ukrainie swoją matkę i córkę, która chce się uczyć na lekarza. Wojciech Jagielski, który znakomicie zna Wschód i któremu wierzę, napisał w „Gazecie Wyborczej”, że istnieją obecnie wielkie firmy zajmujące się oprawą medialną „aksamitnych rewolucji”, ta zaś, która działa w Kijowie, obalała już podobno bezkrwawo Edwarda Szewardnadzego w Gruzji i Slobodana Miloszevicia w Jugosławii, a więc zna się na rzeczy. Świat idzie naprzód, do przewrotów krwawych, głównie w Afryce, angażuje się najemników, a do przewrotów aksamitnych renomowane firmy public relations. Pomarańczowa rewolucja na Ukrainie jest wielką, nostalgiczną szansą dla Polaków. Nastrój Kijowa, ze studentami na ulicach i apelami, aby protestując, nie pić wódki – argument, który, jak mi to opowiadał, skłonił do wstąpienia do „Solidarności” nawet Artura Sandauera – porównuje się do nastroju w Polsce w latach 1980 i 1989. Wałęsa znów ma tłumy, które go słuchają, tak samo Edyta Górniak, chociaż oboje mieli już nie śpiewać, dawni dysydenci oddychają powietrzem swojej młodości, ci zaś, którzy nie byli dysydentami, mają szansę przy okazji Ukrainy naprawić swoje błędy i tym chętniej ubierają się na pomarańczowo. Polska delegacja prezydencka zrobiła wszystko, aby przekazać Ukraińcom nasze doświadczenie wzajemnych negocjacji i Okrągłego Stołu, delegacja sejmowa jednak zgodnie z oczekiwaniem rozpadła się na dwa bloki, z których jeden, z wicemarszałkiem Ujazdowskim i kimś tam jeszcze, odmówił spotkania z premierem Janukowyczem, co dosyć trudno pogodzić z popieraniem ukraińskiego kompromisu. Ale w sumie od strony polskiej wszystko przebiega znakomicie. Pozostaje jednak w tym wszystkim Ukraina. Oczywiście, jedna sprawa dotycząca Ukrainy jest bezsporna: nie wolno, pod żadnym pozorem, fałszować wyborów i jeśli ukraińskie wybory prezydenckie zostały sfałszowane, a na to wygląda, jest to skandal, na który opinia międzynarodowa musi reagować, chociaż nie zawsze i nie wszędzie wykonuje ten obowiązek, czego dowodzi Michael Moor w odniesieniu do głosowania na Florydzie w roku 2000. Drugą sprawą jest jednak pytanie, czy każde wybory, w których nie wygra Wiktor Juszczenko, kandydat opozycji, muszą być tym samym sfałszowane. Tak wynika z naszych mediów, chociaż te same media pokazują zwolenników Janukowycza, głównie donieckich górników, którzy zjeżdżając lub wyjeżdżając z szychty, o Juszczence nie chcą nawet słyszeć. Ciekawy jest fakt, że jeżdżąc tak windami, najwyraźniej coś fedrują, co nie we wszystkich regionach górniczych jest dzisiaj regułą i może dlatego właśnie w Donbasie boją się Juszczenki. O kwestii ukraińskiej nie da się rozsądnie rozważać bez pytania, co dalej. Festiwal uliczny jest zaledwie preludium, po którym według wszelkiego prawdopodobieństwa nastąpi zwycięstwo Juszczenki, a więc kandydata, uważanego za prozachodniego. Jednak, szczerze mówiąc, nie bardzo wiadomo, co Zachód ma do zaproponowania Ukrainie. Prawdopodobnie wciągnie ją do NATO, co pozwoli na tworzenie baz wojskowych na południowej granicy Rosji, ale nie wciągnie jej do Unii Europejskiej, co wymagałoby kolosalnych pieniędzy, których Unia nie ma ochoty wyłożyć. Niewiele ma też do zaoferowania Polska, może poza osobą prof. Balcerowicza, który jakiś czas temu doradzał już gospodarczo Ukrainie, bez wyraźnego skutku, a teraz mógłby tam przeprowadzić do końca „terapię szokową”. Nie na to jednak, jak sądzę, czekają Ukraińcy. Ukraina chce demokracji, państwa prawa, wolności słowa, co jest słusznym prawem każdego narodu. Wielkie poruszenie społeczne zarówno w Kijowie, jak i w Donbasie pozwala przypuszczać, że nastąpiło tam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 50/2004

Kategorie: Felietony