Pomnik anonimowego obrońcy budżetu
Z GADZIEJ PERSPEKTYWY Dziura budżetowa rozlała się nam już na przyszły rok. Jedni mówią „30 miliardów złotych”, drudzy „60”, ryzykanci obstawiają nawet „70”. Pewne jest jedno, czymś trzeba będzie deficyt budżetowy zapełnić. Jeśli wierzyć „Rzeczpospolitej”, gazecie rzecz jasna, w ubiegłym roku budżet państwa zasiliło 8,5 miliarda, co najmniej, złotych. Dawało to przynajmniej 6% wszystkich dochodów podatkowych. Dodatkowo, jak wyliczyli Anna Sielanko i Edmund Szot, przy produkcji i dystrybucji alkoholu, czyli „najpewniejszego sojusznika budżetu”, znalazło zatrudnienie przynajmniej 3% ogółu zatrudnionych w gospodarce. 3% to tylko słabe piwo, 6% to już „Mocny full”, ulubiony napój Kiepskich. Ale 8,5 miliarda piechotą nie chodzi. Podobnie jak ćwierć miliona posad w kraju, nad którym wisi trzymilionowe bezrobocie. Spirytus jest movendim, jak mówią znający jeszcze łacinę, byli ministranci naszego dziurawego jak durszlak budżetu. Krajowego i samorządowego. Spirytus pod postacią wódki czystej, kolorowej, wina krajowego owocowej marki „Arizona”, pachnącego świeżo wydobytą siarką, no i piwa dnia powszedniego. Ów spirytus, zwany w mediach bezbarwnie „alkoholem”, przynosi dochody budżetowe także pod innymi postaciami. To opłaty za wydawane koncesje, to opłaty za pobyt w izbie wytrzeźwień, instytucji w krajach europejskich już nieznanej. To potężne, nieoszacowane dochody dodatkowe budżetu, płynące z szarej strefy gospodarki. Każdy, kto zna Polskę prowincjonalną, nieraz smakował „wódki weselnej”. Nie tej monopolki, banderolowanej, pieruńsko drogiej, lecz przemyconej zza Buga, Niemna, a zwłaszcza Olzy. Rzecz jasna na „weselnej” budżet państwa traci. Ale bez popitki i zagryzki wódka nie wchodzi. A każda popitka to już zysk budżetowy na „VAT-cie”. Z zakąską różnie bywa, ale też z niej VAT do budżetu spływa. Nawet samogon jakimś strumyczkiem budżet zasila, bo drożdży potrzeba, ziemniaków, a dla wykwintusiów – cukru. Zawsze coś do budżetu z tej aparatury skapnie. Dodając do tego jeszcze chmiel niewątpliwie potrzebny do produkcji piwa, zgniłkę owocową niezbędną dla szlachetnych gatunków win krajowych, śmiało można rzec, że bez wódki nasz budżet nie przeżyje. Partie mieniące się europejskimi, obywatelskimi nieraz publicznie akcentowały, iż oddać należy szacunek tym, którzy uczciwie i regularnie odprowadzają do skarbówek należne państwu podatki. Że trzeba zmienić narodowy etos i charakter. Polaków wiecznych powstańców należy przerobić na oddanych ojczyźnie podatników. Współczesny patriota to uczciwy podatnik. Targowiczanin to ten, który nie płaci albo ucieka w ulgi podatkowe, jak kiedyś zdrajcy narodu na dwory rosyjskie czy pruskie. Tak się mówi, a jednocześnie stale obraża się publicznie, medialnie najwaleczniejszych obrońców naszego budżetu. Ludzi trunkowych. Codziennie zrywających naklejone na szyjce banderole, dławiące butelki niczym stryczki. Ludzi nie przelewających z pustego w próżne, tylko z pełnego do notorycznie uchwalanego przez parlament deficytu. Dlaczego nie oddaje się należnej czci milionom konsumentów codziennie zalewających niekompetencję ministra finansów? Czemu partie startujące w wyborach, poważnie traktujące problemy przyszłych budżetów tak cieniutko odwołują się do patriotyczno-alkoholowych uczuć narodu? Czemu partie narodowe, anty-Unio-Europejskie nie wznoszą haseł zachęcających do konsumpcji jedynie krajowej wódki? Nie tej czeskiej, luterskiej, ale naszej, katolickiej żytniej? Czemu elity polityczne preferują „łyskacza”, zamiast krajowego „Czaru PGR-u”? Jakież to antybudżetowe wynarodowienie. 30, 60, 70 miliardów złotych przyszłorocznego deficytu budżetowego. Elito władzy! Bez wódki tego nie rozbieriosz. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint