W czasie pandemii serce Warszawy bije na Pradze Część ludzi zabarykadowała się w domach. Bo tak zalecał rząd. I dobrze, mniej kontaktów to mniej zakażeń. Organizacje zajmujące się bezdomnymi zawiesiły działalność albo działały tylko online. Noclegownie zamknęły podwoje w obawie przed przywleczeniem wirusa. I wtedy dla wielu warszawiaków, którzy nie mają gdzie się podziać, ratunkiem stał się adres 11 Listopada 22. Tu mogli zjeść do syta i się ubrać. Serce stolicy bije na Pradze. Od dwóch miesięcy Serce Miasta pomaga bezdomnym. Do 22 maja codziennie wydawano tutaj gorący posiłek. Od 25 maja posiłków już nie ma, ale nadal można się zaopatrzyć w czystą odzież, obuwie i inne rzeczy. Wzdłuż ulicy stoi kolejka potrzebujących. Formuje się już krótko po godz. 7, chociaż drzwi do organizacji są wtedy jeszcze zamknięte. Segregowanie Magdalena „Luśka” Żagałkowicz. Energiczna, ciągle w ruchu, wciąż załatwiająca coś przez telefon, jest dobrym duchem tego miejsca. W ubiegłym roku dziennik „Polska” nominował ją do nagrody Osobowość Roku za działalność społeczną i charytatywną. Postać fascynująca, oryginalnością i szczerością natychmiast zjednuje sobie sympatię. Znakiem rozpoznawczym są czarne dredy. Dziś w komplecie do dredów wszystko na czarno. „Luśka” stoi przy długim stole i segreguje ubrania. Rozkłada każdy T-shirt i każdą koszulkę polo, sprawdza, czy są czyste i czy nie ma dziur. A jeśli wynik lustracji jest pozytywny, składa ubranie wprawnymi ruchami i odkłada na kupkę z odpowiednią rozmiarówką. „Luśka” się denerwuje, bo wydawanie odzieży mieli zacząć o godz. 10, ale nie mogą. Urwała się przegroda z pleksi, którą zawieszają w drzwiach do Serca Miasta, by chroniła wydających odzież przed wirusem. – Nie zaczniemy, dopóki z powrotem nie zostanie zamontowana. Odpowiadam za ludzi, którzy przychodzą tu jako wolontariusze – mówi „Luśka” twardo. – Do tej pory, a działamy ponad miesiąc, nie zaraziliśmy się niczym. Kolejka trochę się denerwuje. Każdy jednak rozumie, że bezpieczeństwo jest najważniejsze. Tymczasem we wnętrzu Serca Miasta, przy długim stole, naprzeciwko „Luśki”, sortuje Dorota. – Współpracuję od dawna z różnymi fundacjami działającymi na rzecz dzieci, bo sama jestem matką czwórki – wyjaśnia. – Tutaj jestem czwarty raz. Będę musiała wyjść około godz. 13, bo dzieci kończą zajęcia szkolne online. Dorota jest właścicielką galerii sztuki, ale galeria na razie nieczynna, więc może sobie pozwolić na kilkugodzinny wolontariat. Podobnie jak „Luśka” ogląda bacznie każdą sztukę ubrania. Rzadko się zdarza, że ktoś przyniesie coś tak zniszczonego, że nie nadaje się do noszenia, mimo to lepiej sprawdzać. Najpierw mieszkanie „Luśka” jest fundraiserką, zajmuje się pozyskiwaniem darów i wsparcia dla Fundacji Fundusz Współpracy, w której pracuje. O bezdomności wie bardzo dużo. Większość stojących w ogonku przed Sercem Miasta zna nie tylko z widzenia, ale nawet z imienia. I zna ich historie. – Od 10 lat pracuję z bezdomnymi, więc trudno się dziwić, że ich poznałam – tłumaczy. – Są naukowcy, którzy piszą prace o bezdomności, nie ruszając się zza komputera. Tak się nie da. Czy pani sobie wyobraża, że powstała tylko jedna praca naukowa o bezdomności kobiet? A sytuacja kobiet jest szczególna. One albo nie wytrzymują bezdomności i umierają, albo są wykorzystywane seksualnie przez mężczyzn. Serce Miasta to zupełnie nowe miejsce dla praskich bezdomnych. Fundacja dostała od miasta lokal z piwnicą przy ulicy 11 Listopada w tym roku, pod koniec lutego. Tu ma być realizowany innowacyjny projekt „Najpierw mieszkanie”. Ale zanim zdołano lokal wyremontować, zaczęła się pandemia. Teraz na portalu Pomagam.pl Serce Miasta zbiera pieniądze na remont, bo w lokalu są właściwie tylko ściany. Ocenili, że potrzeba będzie 40 tys. zł, prawie 30 tys. już zebrali. Kierowniczką projektu „Najpierw mieszkanie” jest Agnieszka Siekiera. Podobnie jak „Luśka” jest zatrudniona w Fundacji Fundusz Współpracy. – Program polega na tym, że pracujemy jakby taką odwróconą metodą: mieszkanie nie jest nagrodą dla bezdomnego, ale zaczynamy właśnie od lokalu – wyjaśnia. – Chodzi o to, by dać mu poczucie bezpieczeństwa i by tam trwała praca terapeutyczna. Być może są osoby tak zdeterminowane, tak silne, że potrafią samodzielnie wyjść na prostą, mieszkając na ulicy. Ale te przypadki są rzadkie. Mieszkanie powoduje, że ludzie z naszym wsparciem dochodzą do siebie. My mamy terapeutów, terapeutów uzależnień, pracownicę