Pomoc uchodźcom to maraton, a nie sprint

Pomoc uchodźcom to maraton, a nie sprint

W Niemczech podobnie jak w Polsce ciężar przyjęcia uchodźców wzięli na siebie wolontariusze Korespondencja z Niemiec Nie od wczoraj społeczeństwo Republiki Federalnej współtworzą mieszkańcy z tzw. tłem imigracyjnym. Tak określa się w Niemczech osoby, które nie urodziły się jako obywatele RFN lub których przynajmniej jedno z rodziców nie było rdzennym Niemcem. Coraz częściej zachodnich sąsiadów Polski opisuje się jako Einwanderungsgesellschaft – społeczeństwo imigracyjne. Pod tym względem Niemcy upodabniają się do Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Brazylii czy Kanady. W 2019 r. zgodnie z danymi Federalnego Urzędu Statystycznego w Niemczech mieszkało ponad 21,2 mln osób z „tłem imigracyjnym”. Stanowi to 26% populacji. Ociężała administracja Nowi mieszkańcy osiedlali się w Niemczech Zachodnich już w drugiej połowie XX w. W okresie powojennej prosperity zakorzenili się tu gastarbeiterzy z Turcji, Włoch, Hiszpanii, Jugosławii i Grecji. Wówczas nie dbano o żadną integrację, przeciwnie, przyjezdnych separowano i liczono, że po zakończonych kontraktach wyjadą tam, skąd przybyli. Większość tak zrobiła, ale pozostałych było wystarczająco dużo, by wpłynąć na zmianę profilu społeczeństwa. Wietnamscy boat people, polscy imigranci przed stanem wojennym, w jego trakcie i po nim, uchodźcy z wojen na Bałkanach – kolejne grupy migrantów wzbogacały niemiecki krajobraz kulturowy i polityczny. Najlepiej pamiętamy niedawne dramatyczne przybycie ofiar wojen w Syrii, Iraku i Afganistanie, głównie uchodźców z tzw. szlaku bałkańskiego. Teoretycznie więc dla państwa niemieckiego przyjazd nowej grupy uchodźców, tym razem z Ukrainy, nie powinien być wstrząsem. Wypracowane w poprzedniej dekadzie struktury powinny błyskawicznie zadziałać podczas obecnego kryzysu. Jednak z początku administracja państwowa bardzo ociężale zabierała się do organizowania pomocy. Trudno orzec, czy nie zdawano sobie sprawy ze skali wyzwania, czy zadziałała zwykła instytucjonalna inercja. W ciągu trzech tygodni Polska przyjęła ponad 2 mln uchodźców, z czego około ćwierć miliona opuściło granice kraju, przemieszczając się dalej na zachód, a niemiecka administracja wciąż działała ospale. W momencie pisania tego tekstu z Ukrainy za granicę według ONZ uciekło ponad 3,1 mln osób. Natomiast, jak poinformowało 19 marca Federalne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji doliczono się 207 742 uchodźców wojennych, którzy przekroczyli granicę Niemiec. Liczba ta dotyczy tylko osób, które służby federalne zarejestrowały np. na stacjach kolejowych lub w pociągach. W rzeczywistości było ich bez wątpienia więcej. Nikt przecież nie notuje ludzi, którzy w potrzebie znaleźli schronienie u krewnych lub u przyjaciół. Osamotnieni wolontariusze Uciekinierzy wojenni, podobnie jak w Polsce, mogą w Niemczech jeździć koleją bez opłat po okazaniu paszportu lub dokumentu potwierdzającego tożsamość. By pomóc rozładować sytuację, współpracujący z Polską niemiecki przewoźnik kolejowy poza połączeniami planowymi zorganizował dodatkowe składy, które przewoziły uchodźców do kilku niemieckich miast. Pociągów nie było wiele, a i tak część zaplanowanych kursów szybko została wstrzymana. Niemcy tłumaczyli to „wąskimi gardłami”, nie dając sobie rady z przyjmowaniem na bieżąco wszystkich osób. Według Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Brandenburgii limit możliwości recepcyjnych np. w Cottbus wynosił 800 uchodźców dziennie. Ostatecznie zdecydowano się na organizację hubów w Berlinie, Hanowerze i właśnie w Cottbus. Stamtąd ofiary wojny kierowane są do bezpiecznych miejsc w całym kraju. Miastem najczęściej wybieranym jako pierwszy cel podróży na uchodźczym szlaku był oczywiście Berlin. Niemcy, podobnie jak Polacy, spontanicznie zaaranżowali pomoc na dworcach. Tysiące osób otworzyło swoje domy dla przyjezdnych. Na pomoc ruszyły również osoby z własnym doświadczeniem uchodźczym, na przykład z krajów bałkańskich, które jako dzieci uciekały wraz z rodzicami przed wojną. Dziennik „Tageszeitug” pytał 13 marca zniecierpliwiony biernością administracji: „Czy Berlin niczego z 2015 r. się nie nauczył?”. Gazeta szacowała, że przez dwa pierwsze tygodnie od inwazji ok. 10 tys. osób zostało zakwaterowanych prywatnie. W tym samym czasie władze landu (Berlin jest osobnym krajem związkowym) zakwaterowały 8 tys. Trudno się pozbyć wrażenia, że podobnie jak w Polsce przez pierwsze tygodnie pomocą przybywającym zajmowało się głównie samoorganizujące się społeczeństwo obywatelskie. Wolontariusze skrzykiwali się na popularnej w Niemczech aplikacji Telegram. Pierwsza grupa uchodźców przybyłych jednego dnia do stolicy liczyła ok. 300 osób,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2022, 2022

Kategorie: Świat