Poniewczasy

Poniewczasy

Abba, ojcze. „Dancing Queen”, Studio 2, białe dzwony, bokobrody, środek lat 70. Mam cztery latka, tak jak teraz mój najmłodszy syn. Siedzę na podłodze, wy z mamą w fotelach przed czarno-białym ametystem i oglądamy, słuchamy; to jest moje najdawniejsze wspomnienie. Porządek kosmosu jest prosty i odwieczny – ja to centrum wszechświata, krążą wokół mnie dwa ciała niebieskie, miękkie i przytulne ciało matki, twarde i szorstkie ciało ojca, oboje żyją mną, dla mnie, kręcą się wokół mnie; wszystko wokół mnie się kręci. I potem festiwale piosenki, kabaret Lipińskiej, transmisje sportowe, poranki dla dzieci aż po prawdziwy koniec lat 70. – dzień bez Teleranka, za to z premierową „Brombą” w dziecięcym teatrze TV (naprawdę, tak pamiętam: 13 grudnia jedynym programem oprócz mowy generała była adaptacja mojej ulubionej książki Wojtyszki). Telewizyjne Technikum Rolnicze zahaczające o Teleranki, Adam Słodowy ze skrzynką narzędzi, wygadani okularnicy w Sondzie, Gucwińscy wśród zwierząt, Wiktor Zin i chrobot węgielka na papierze, Webern w czołówce Pegaza, Kilar w czołówce dziennika, ragtime w czołówce starego kina – moje magdalenki, mamo. „Curro Jiménez”, „Telefon 110”, pancerni, Kloss, Stirlitz, Kojak, Banaczek – seriale dla dorosłych, które mogłem oglądać razem z wami, matko, ojcze, jeśli nie było „momentów” (nazywałem je „scenami z gołym brzuchem”) ani „gehaktesów” (tak z niemiecka nazywanych przez ojca filmowych jatek). W razie jatek mama zasłaniała mi oczy, na goliznę tata zrywał się z fotela i stawał przed telewizorem, zasłaniając wszystkim, by mieć go tylko dla siebie. Voyeuryzm miał najwyraźniej za samotniczy występek; pomnę np., jak to nader chętnie zabierał mnie na weekendowe wycieczki do kąpieliska Starganiec, gdzie znikał na długie minuty, może nawet kwadranse, a ja pilnowałem wtedy naszej suki (skądinąd nadałeś jej imię Abba, ojcze) i czekałem cierpliwie, wiedząc, że poszedł „coś załatwić”. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że Starganiec był za PRL ulubioną plażą górnośląskich nudystów. Wciąż cię odkrywam, tato, nakrywam, chciałoby się rzec. „Co raz się wydarzyło w czasie, wciąż się powtarza w wieczności”, siedzę tam ciągle „na plaży brudnopiaskowej”, a ty poszedłeś popatrzeć na toplesy, tato, zaraz przyjdziesz i wrócimy przed dobranocką, mama mi umyje głowę i będzie suszyć włosy w trakcie dziennika, przecież i tak nie warto słuchać propagandy, poczekamy na sport, pogodę i „film po dzienniku”, który zapowie Suzin albo Wojtczak, albo Loska. Tak uwielbiałem te dziennikowe rozczesywania i suszenia włosów (natura mi nie poskąpiła, wciąż się trzymają, choć łysiejąca większość rówieśników przekonuje, że podobno to z niedoboru testosteronu), że przez lata całe obiecywałem sobie zostać mężem fryzjerki. Nie udało się, ale odgłos suszarki wciąż jest moim szumisiem, a jak mnie kto dobrze poczesze, podpiszę każdy cyrograf. Patrzę na synka mojego uważnie, bo właśnie wkroczył w czas kiełkowania swoich przyszłych wspomnień. To, co tu i teraz, w przyszłości będzie wywoływało jego ataki dziecięcej tęsknoty. Ogląda Scoobiego na laptopie mamy, bo ja na swoim właśnie się melancholizuję niniejszym tekstem. Wsuwa kanapki i zajada ulubionym serkiem homogenizowanym. Czasem pogłaszcze Korka, poprosi o piciu, oczy już mu się trochę kleją, zaraz pójdzie pod prysznic, ale głowy myć nie lubi. Suszarka się spaliła od moich szumisiowań, włosy nam same wysychają. Szczęściem nie mamy telewizora z dziennikiem rządowej telewizji, bo synek zapamiętałby twarze dzisiejszych funkcjonariuszy medialnych, tak jak ja zapamiętałem gęby dziennikarzy, którzy w stosownym czasie przywdziali mundury – na ich widok powinienem się wzdrygać, a kojarzą mi się z dzieciństwem, które nie było nieszczęśliwe, nic na to nie poradzę. O rozrywce w telewizji publicznej też na szczęście nie ma pojęcia, nie będzie za pół wieku łkał na wspomnienie śpiewanych aforyzmów Zenona z Gredeli ani inne kur-wizyjne atrakcje jednoczące lud polski nie staną mu przed oczyma. Być może nic mu przed nimi nie stanie, bo starości nie będzie mu dane dożyć. Powtarzałeś, tato, że świat się kończy, a on wciąż trwał i cię przeżył. A teraz ja myślę, że on się kończy naprawdę, i choć wszystkim nam coraz do tej myśli bliżej, im bardziej się tego spodziewamy, tym niespodziewaniej koniec nadejdzie. Życie nam się urwie znienacka jak „Kunst der Fuge”, wszyscy zastygniemy w niewypowiedzianym „jak to?”. Spalimy się, utoniemy,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2020, 2020

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok