Populistyczna demokracja telewizyjna

Populistyczna demokracja telewizyjna

Polskie media okazały się niewykształcone i nieprzygotowane do pełnienia roli czwartej władzy Dokładnie rok temu w tekście sprowokowanym dwoma wyjątkowo brutalnymi zjawiskami, a mianowicie skandaliczną publikacją listy Wildsteina, która przemieszała oprawców z ofiarami systemu ubeckich represji, oraz kolejnym przykładem przebrania miary przyzwoitości przez maccartystowską w swej mentalności speckomisję sejmową, pisałem, że jesteśmy świadkami próby sił, w której celem tej części byłej opozycji solidarnościowej, która do tej pory była marginalizowana i dopiero po kompromitacji swej awangardy wysunęła się na pierwszy plan życia publicznego, jest zdobycie pełni władzy nad społeczeństwem – za wszelką cenę, bez względu na koszty społeczne i bez oglądania się na cywilizowane standardy. Nikt jednak wówczas, poza paroma osobami, nie dawał wiary w możliwość takiego obrotu spraw, a już zwłaszcza nikt w mediach, spodziewających się, że wraz z zapowiadanym i aktywnie wspomaganym przez nie zwycięstwem PO nastanie dla nich okres bezprecedensowej prosperity i przy okazji zapanuje era rozkwitu wolności i powszechnego dobrobytu dla zwykłych ludzi, za sprawą urzeczywistnienia ideologii leseferyzmu a la Gilowska. Mój artykuł pozostał w szufladzie. Dziś z każdej niemal gazety, poza prawicowymi, czyli wyznaniowymi, i z każdego prawie komentarza politycznego w głównych telewizjach komercyjnych dochodzi alarm ostrzegający przed dokonującymi się próbami zawłaszczania mediów i podporządkowania wszystkich obszarów sfery publicznej istotnych dla funkcjonowania społeczeństwa przez jedną opcję polityczną. Media, nagle obudzone z ręką w nocniku, straszą widmem autorytaryzmu. A przecież zdobycie władzy autorytarnej nie dokonuje się z dnia na dzień, nawet jeśliby ta władza miała być przywieziona na obcych czołgach. Potrzeba na to czasu, sporego wysiłku i współpracy wielu ludzi. W największym zaś stopniu nieodzowna jest zmasowana propaganda, a w dzisiejszej rzeczywistości oznacza to zrozumienie i współpracę mediów. Ta dzisiejsza władza z pewnością na żadnych tankach do nas nie przyjechała, tym bardziej więc jej nadejście musiało być poprzedzone solidnym przygotowaniem gruntu – że się tak wyrażę – od frontu propagandy. To przecież nie Jarosław Kaczyński, jako szeregowy poseł, i nie jego brat, jako prezydent Warszawy, i nie żaden z pomniejszych funkcjonariuszy PiS wprowadzali do obiegu opinii publicznej, do szkół, do gazet i do telewizji powszechnie dziś obowiązującą wykładnię powojennej historii Polski. Niezależnie od wprzęgnięcia do polityki odwetu instytucji rewolucyjnych w rodzaju IPN nie mieli oni środków, by skutecznie dokonać prania mózgu na milionach obywateli. Bez wzmocnienia ze strony mediów, bez nagłośnienia rezultatów jego prac i bezkrytycznego ich wspierania i podsycania żarliwości IPN pozostałby bezsilny. Wolne media nie tylko nie zakwestionowały polityki ideologicznej indoktrynacji społeczeństwa realizowanej za pośrednictwem tej instytucji, ale użyczyły tej polityce swoich narzędzi wpływu. Skąd obywatele czerpią dziś wszelką wiedzę, zarówno na temat najnowszych i najskuteczniejszych rzekomo terapii medycznych, najzdrowszego odżywiania się, obowiązującej mody i najwłaściwszego life style’u, jak i tego, co poprawne, by nie rzec jedynie słuszne, w myśleniu politycznym? Źródłem wszelkiej wiedzy w epoce uwolnionej od autorytetów jest telewizja. W dzisiejszej Polsce mamy do czynienia z populistyczną demokracją telewizyjną. To na wzór amerykańskich telewizji komercyjnych formowały się w Polsce tzw. wolne, tzn. prywatne, komercyjne media elektroniczne i od tego wzoru nie odbiega, nie mniej komercyjna, telewizja publiczna. To bezkrytyczne naśladownictwo niekoniecznie najlepszych merytorycznie (ale marketingowo chwytliwych i popłatnych) wzorów tandetnej wersji amerykańskiego dziennikarstwa legło u podstaw siły i nieuzasadnionego autorytetu, jakimi cieszą się dziś zarówno stacje telewizyjne, jak i niektóre indywidualne gwiazdy ekranu (łatwość, z jaką te ostatnie przeskakują z jednej sieci telewizyjnej do drugiej, sama już zaświadcza o braku różnicy między mediami). Powszechne staje się mieszanie ról – wychodząc z roli reportera, który powinien być transparentny, gwiazdy teleprogramów informacyjnych same stają się tematem newsów i eksponują swoją osobowość, a budując na popularności i statusie celebrity, niekiedy stają się aktorami lub politykami. Siła rażenia takiej „broni” jest ogromna – telewizja może uwiarygodnić najgłupsze opinie i poglądy, a kiedy zaatakuje domenę publicznej dyskusji o sprawach państwa, nie ma sposobu, by powstrzymać destrukcję świadomości politycznej społeczeństwa. Ta czwarta władza, o której mówi się – nieprawdziwie – że w krajach demokratycznego Zachodu jest jakoby od ponad 200 lat trwałym elementem procesu politycznego jest nieobieralna, niereprezentatywna, nieodwoływalna, a nadto prywatna,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2006, 2006

Kategorie: Opinie