Pora na eurorealistów

Pora na eurorealistów

Kim pan/pani jest? Euroentuzjastą, eurorealistą, a może eurosceptykiem? Na razie ta­kie określenia goszczą głównie w mediach, wystąpieniach polityków i badaniach opinii publicznej. Niebawem trafią także pod strze­chy. Nikt nie będzie przecież obojętny wobec coraz bardziej realnego członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Pisząc, że nasz akces do wspólnoty jest coraz bliższy, z założenia wykluczam się z grona eurosceptyków. Negocjacje w sprawie członkostwa Polski wchodzą w etap decydujący dla terminu i warunków naszego uczestnictwa w tym największym przedsięwzięciu współczesnej Europy. Z członkostwem w Unii wiąże się, oczywiście, wiele wyzwań i równie wiele problemów. Procesy integracyjne z założenia nie mogą być proste, łatwe i bezbolesne. Nie przebiegały one łatwo w żadnym z krajów dzisiejszej Unii. Naiwny eurooptymizm może być równie szkodliwy poprzez tworzenie złudzeń, jak dogmatyczny eurosceptycyzm, wypełniony zarzutami o zdradę i wy­przedaż interesów narodowych. Rzecz w tym, czy w walce o głosy Pola­ków dominować będą lęki i frustracje, przesądy, krańcowa podejrzliwość i pesymizm, które pozwalają mówić o nowej targowicy i nowej niewoli, czy też o Brukseli jako królestwie szatana? Czy górę wezmą rzeczowe argumenty, wiedza o unijnych realiach, znajomość mechanizmów i zasad funkcjonowania poszczególnych insty­tucji Unii Europejskiej? Na kluczowe pytanie o sens naszego uczestnic­twa większość Polaków ankietowanych we wrześniu przez CBOS odpo­wiedziała pozytywnie. Gdyby referendum w sprawie przystąpienia do Unii odbywało się teraz, to 55% Polaków byłoby za, a 26% przeciw. Go­rzej jest z tempem integracji. 58% ankietowanych uważa, że najpierw trzeba naprawić i zmodernizować gospodarkę, a dopiero później starać się o przyjęcie do Unii. Dla 27% najważniejsze jest szybkie wejście do Unii, bo to przyspieszy naprawę i modernizację gospodarki. W ciągu ostatniego roku wzrósł sceptycyzm Polaków co do tego, kto ma większe korzyści z wzajemnych kontaktów. Obecnie dominuje przekona­nie (50%), że państwa Unii Europejskiej mają większe korzyści. Tylko 6% sądzi, że to nasz kraj zyskuje na stosunkach z UE. Tradycyjnie sceptyczni są rolnicy. Ale nie tylko oni. Większość społeczeństwa jest przekonana, że krajowe produkty rolne i spożywcze są lepsze i tańsze niż zachodnie. Mimo wielu obaw liczymy jednak na unijne pieniądze. Najchętniej przeznaczylibyśmy je na walkę z bezrobociem, poprawę służby zdrowia, pomoc dla rolnictwa, szkolnictwa i budownictwa mieszkaniowego. Ponad jedna trzecia Polaków jest zainteresowana pracą w którymś z krajów Unii. Lęki i frustracje różnych grup mogą być zrozumiałe w obliczu tak re­wolucyjnych zmian, jakie wiążą się z tym akcesem. Problem w tym, że te nastroje bez umiaru wykorzystują niektórzy politycy prześcigający się w straszeniu, ale niczego w zamian nie proponujący. Bo w istocie pytanie o alternatywę jest najważniejsze. Jeśli nie Unia Europejska, to co? Czy chcemy być w elitarnym klubie z szansą na cy­wilizacyjny skok, czy dobrze jest tak, jak jest? Niestety, lęków społecznych i strachów polityków nie rozwiewa opiesza­ła i mało aktywna polityka rządu. Ciągle nie ma szerokiej polityki informa­cyjnej. A to, co się produkuje za państwowe pieniądze, trafia do zaprzyjaź­nionych z rządem mediów i agencji reklamowych. To jest droga donikąd. W zasadniczych sprawach związanych z negocjacjami i terminami rząd i opozycja mówią jednym głosem. To dobrze. Jeszcze lepiej, że prezydent Kwaśniewski za swoje najważniejsze zada­nie w drugiej kadencji uważa wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 43/2000

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański