Spotkania z urzędem skarbowym widziane z obu stron barykady Już wkrótce ponad 24 mln Polaków rozpocznie swe doroczne porachunki z fiskusem. Papierowa nawała PIT-ów spadnie na barki 50 tys. urzędników. Oni są na pierwszej linii frontu i na co dzień ścierają się z podatnikami odwiedzającymi, przecież nie dla przyjemności, urzędy skarbowe. Nie zawsze jest to pokojowa koegzystencja. Podatnicy skarżą się przede wszystkim na nieprzychylne podejście do petenta. Ich zdaniem, urzędniczki (bo to zawód ogromnie sfeminizowany) często czepiają się drobiazgów. W niczym nie chcą poradzić, ale kary wymierzają chętnie. Spóźnienie w nadesłaniu deklaracji – 200 zł za dzień, spóźnienie w zeznaniu rocznym – podobnie, nieterminowe zawiadomienie o wyborze rodzaju opodatkowania – 300 zł kary, odprowadzenie zbyt niskiego VAT-u – wyrównanie należności wraz z odsetkami i kara w wysokości 30% zaległej kwoty. Zostać bez skarpet Za wyjątkowy przejaw złośliwości uważa się wracanie urzędników do PIT-ów tuż przed upływem pięciu lat od ich złożenia. – Takie kontrole w ostatnim roku to świadome działanie na wykończenie, bo nikt już nie pamięta, dlaczego złożył takie, a nie inne rachunki. Urzędy mają wszelkie możliwe informacje o podatniku, mogą go monitorować niemal na bieżąco. Ale wolą zwlekać do ostatniej chwili – krytykuje Zdzisław Jarmakowski, założyciel cieszyńskiego Stowarzyszenia Poszkodowanych przez Urząd Skarbowy. To niemal pewny sposób, by urzędnik zarobił premię za wykrycie nieprawidłowości. Przepisy mówią, że 20% ujawnionych zaległości finansowych nie trafia do budżetu, lecz zostaje w dyspozycji urzędów skarbowych i można je przeznaczać na nagrody dla kontrolerów. Natomiast za swoje błędy urzędnicy nie są bici po kieszeni. A do błędów nie chcą się przyznawać i wydają decyzje niekorzystne dla podatnika, nawet gdy wiedzą, że można je podważyć. Jeśli bowiem podatnik odwoła się i w końcu wygra po roku czy dwóch, to otrzymanej nagrody nikt przecież urzędnikowi nie odbierze. Generalnie bezpośredni kontakt z urzędem skarbowym uważa się za ciężki stres. – Ja ratuję się koniakiem. Jedna lampka przed wyjściem z domu, druga na kilkanaście minut przed wejściem do pokoju urzędnika (z metalowej piersiówki) – mówi znajomy podatnik, którego urząd dopadł po czterech latach, kwestionując rachunki za remont mieszkania. Za podobne nieprawidłowości urzędy raczej nie wymierzają kar. Jednak odsetki, jakie trzeba zapłacić w wypadku czteroletniego opóźnienia, mogą zwalić z nóg. Ulgi remontowe są stałym źródłem konfliktów na linii urzędnik–obywatel. Jeden urząd respektuje np. rachunki za szafkę, na której stoi zlewozmywak, uznając ją za stały element instalacji, bez którego zlewozmywak nie może funkcjonować, drugi zaś twierdzi, że jest to wyposażenie ruchome i nie podpada pod ulgę. Owszem, z urzędem można korespondować i wyjaśniać swe stanowisko. Tyle że urząd ma miesiąc na odpowiedź i rzadko się zdarza, by zareagował wcześniej. A nawet jeśli zareaguje – trudno z nim wygrać, bo nasze przepisy podatkowe, co podkreślają eksperci, stwarzają szerokie pole dla rozmaitych interpretacji. W ub.r. wyraźnie wyłożył to naczelnik (już były) urzędu skarbowego na warszawskim Ursynowie, który – będąc podczas pracy w stanie wskazującym na spożycie – oświadczył dziennikarzowi jednej ze stacji telewizyjnych: „Prawa podatkowe są takie, że pan będzie bez skarpet chodził. A ja panu pozwolę, żeby pan miał rodzinę, rozumie pan? Bo pan jej nie utrzyma, jak pana sprawdzę”. Spacer po polu minowym Pracownicy urzędów skarbowych uważają, że słowa krytyki pod ich adresem są często niezasłużone. – Dokładamy wszelkich starań, by zachowywać się jak najbardziej życzliwie. Natomiast druga strona bywa nieuprzejma. Podatnicy wypominają nam, że to z ich podatków bierzemy pensje – mówi Małgorzata Łukasiewicz, zastępca naczelnika Urzędu Skarbowego w Wawrze. Każdy błąd urzędnika jest powodem wybuchu agresji i niezadowolenia. Najgorzej, jeśli podatnicy wystawią do boju doradców podatkowych. Ci traktują urzędników z ostentacyjną wręcz nieuprzejmością, chętnie wytykając im pomyłki. – Doradcy z firm konsultingowych celują w agresywnym podejściu do naszych pracowników. Nie zdarza się to często, ale wystarczy jeden cham, by zepsuć nam cały dzień pracy – uważa Teresa Łyszkiewicz, zastępca naczelnika Urzędu Skarbowego Warszawa Bielany. Urzędnicy nie lubią pouczania i napastliwe zachowania petentów wywołują u nich reakcję obronną – starają się wtedy udowodnić interesantowi, że jednak nie ma racji. – Osoby spokojne, które pohamują agresję, na pewno
Tagi:
Andrzej Dryszel