Wybory lokalne w Wielkiej Brytanii przyniosły rozsypkę skrajnej prawicy Najważniejszą nowością, którą przyniosły wybory samorządowe przeprowadzone w Wielkiej Brytanii 3 maja, jest spektakularna porażka najważniejszej partii populistycznej prawicy. Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która jeszcze niedawno była trzecią polityczną siłą na Wyspach i potrafiła wymusić referendum w sprawie wyjścia kraju z Unii Europejskiej, straciła w sumie 123 radnych i utrzymała lub zdobyła zaledwie trzy takie stanowiska. Wszystkie oddane na nią głosy przeliczyły się na ok. 1% ogólnokrajowego poparcia. W wyborach parlamentarnych z 2015 r. opowiedziało się za nią 12,6% głosujących. – Pomyślcie o Czarnej Śmierci w średniowieczu. Przychodziła i powodowała zaburzenie, po czym zasypiała na pewien czas. I właśnie to planujemy zrobić. Nasz czas się nie skończył, bo brexit jest zdradzany – zaklinał wynik sekretarz generalny partii Paul Oakley. Porównanie jest o tyle trafne, że prawicowy populizm, który raz po raz trawi Europę, rzeczywiście przypomina regularnie budzącą się i znikającą dżumę. Jednak co do tego, czy brexit jest zdradzany, Brytyjczycy zdają się mieć inne zdanie. Analizy wyborcze wskazują, że to on uratował Partię Konserwatywną. Pod znakiem brexitu W głosowaniu zdecydowano o obsadzie ponad 4 tys. stanowisk w całym kraju. Partia Pracy zdobyła 2350 z nich. Konserwatyści – 1332. Na trzecim miejscu znaleźli się Liberalni Demokraci, którzy w sumie będą mieć 536 radnych. Kolejna partia, czyli Zieloni, wygrała w 39 okręgach. Taki wynik oznacza, że dwie największe partie tylko nieznacznie zmieniły swój stan posiadania. Laburzyści zyskali 77 radnych oraz 8% poparcia i przejęli władzę w trzech radach miast lub dzielnic, ale jednocześnie stracili ją w trzech innych. Torysi stracili 33 radnych i 3% poparcia, co przełożyło się na oddanie władzy w sześciu samorządach, ale zyskali za to większość w trzech innych. To zaskoczenie, ponieważ oczekiwano świetnego wyniku laburzystów, który miał potwierdzić, że lewica jest na drodze do przejęcia władzy. Spodziewano się także fatalnego rezultatu torysów, którego efektem miała być nawet zmiana na stanowisku premiera. Laburzystom sprzyjały bowiem problemy Theresy May oraz kampania skupiona na wygodnych dla nich tematach: polityce oszczędności i cięciach w usługach publicznych oraz problemach służby zdrowia. – Płacisz więcej za mniej – mówili kandydaci laburzystów, kiedy pukali do drzwi brytyjskich domów i wskazywali na podwyżki lokalnych podatków, a później wyliczali zamykane centra młodzieży, finansowe problemy szkół oraz pogarszającą się jakość usług publicznej służby zdrowia. National Health Service cierpi nie tylko z powodu cięć finansowych oraz polityki, która dąży do jak najszerszej prywatyzacji opieki zdrowotnej, ale też spowodowanych przez brexit problemów z rekrutacją wykwalifikowanych kadr. W tym wyhamowaniem imigracji polskich pielęgniarek oraz ich wyjazdami z kraju. W dzielnicach zamieszkanych przez liczne mniejszości narodowe, których na Wyspach nie brakuje, dodatkowym problemem torysów była tzw. sprawa Windrush. Pięć lat temu Theresa May, wtedy jeszcze jako szefowa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, wprowadziła „politykę wrogiego środowiska” dla imigrantów. Każdy, kto chce w Anglii wynająć mieszkanie, pracować, założyć konto w banku albo podpisać umowę na dostawę mediów, musi udowodnić swój status imigracyjny. Kiedy wprowadzano tę politykę, prawnicy ostrzegali, że w kraju, w którym kultura biurokratyczna jest bardzo nieformalna, nie ma dowodów osobistych, a tożsamość i adres potwierdza się za pomocą opłaconego rachunku, doprowadzi to do problemów i ludzkich dramatów. Okazało się, że mieli rację. Kilka tygodni temu „The Guardian” opublikował reporterski cykl, w którym pokazał, jak polityka wrogiego środowiska wpłynęła na tzw. pokolenie Windrush. Chodzi tutaj o ludzi, ale także ich dzieci, którzy na Wyspy dotarli z Karaibów w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. Zaproszono ich wówczas do kraju, by wypełnili powojenne luki na rynku pracy. Ci odpowiedzieli na zaproszenie i ruszyli w daleką morską podróż. Pierwsi dotarli na statku „Empire Windrush”, który dał nazwę całej fali migracji. Sami z czasem wrośli w brytyjski świat, a ich dzieci urodziły się na Wyspach lub przypłynęły tu, mając zaledwie kilka lat. Dziś są starszymi ludźmi, w Wielkiej Brytanii mieszkają przez niemal całe życie i nikt nie traktuje ich jak imigrantów. Kiedy jednak zaczęto stosować wobec nich zasadę