Portret młodych ludzi sukcesu

Portret młodych ludzi sukcesu

Pułapka kredytowa skutecznie temperuje niedawnych buntowników Dr Ewa Grzeszczyk, socjolog z Instytutu Ameryk i Europy na Uniwersytecie Warszawskim. Jest autorką badań nad pokoleniem młodych ludzi sukcesu w Polsce. – „Przyjdź do McDonalds’a, zaczniesz smażyć frytki, skończysz na pilnowaniu tych, co je smażą”. Tak mówili ludzie w pani badaniach na temat pokolenia młodych ludzi sukcesu. Czyżby już nikt nie liczył na to, że zrobi karierę w iście amerykańskim stylu? – W badaniach podzieliłam swoich respondentów na trzy grupy. Pierwszą tworzyli ludzie, których sen o karierze się spełnił. Dotarli do kierowniczego stanowiska, nieźle zarabiają, stać ich na apartament, solidny samochód i wczasy za granicą. Druga grupa to ludzie, którzy jeszcze nie osiągnęli tego sukcesu, ale do niego aspirują. Trzecia deklarowała, że taki sukces w najmniejszym stopniu ich nie interesuje. Wypowiedź o McDonald’sie pochodzi akurat z tej pierwszej grupy. Pewna dziewczyna osiągnęła sukces. Ale przeszła też przez etap smażenia frytek i wie, że kariera tam nie jest możliwa. W Polsce nie ma już co liczyć na sukces od pucybuta do milionera. Na wejściu trzeba mieć edukację, zaliczone kursy, ale też wiedzę, gdzie i kiedy się można załapać. No i znajomości. – To gorzki sposób patrzenia na rzeczywistość. Sukces tak, ale tylko po znajomości… – Młodych ludzi ogarnęło w ostatnich latach swoiste podwójne myślenie. Z jednej strony, deklarują bardzo negatywne podejście do kariery w amerykańskim stylu. Z drugiej – usiłują realizować ten model. – Czyli stali się zakłamani? – Nie, ja to tłumaczę na korzyść młodych. Czyli obiektywną sytuacją na rynku pracy. Od początku lat 90. zaczęła się recesja. Nadprodukcja dyplomów, zwłaszcza w dziedzinach marketingowo-ekonomicznych, postępowała. Początkowo można jeszcze było otworzyć własny mały biznes. Ale zaraz weszły hipermarkety i cały ten rynek padł. Młodzi Polacy kilka lat temu najlepiej pasowali do amerykańskiej generacji X, która zaczęła od abnegacji. W Stanach modne były hasła „Można też mieć mniej” i „Oferta reklamy nie dla nas”. Brali się za tzw. McPrace – czyli takie, które nie wymagają za wiele czasu i poświęceń. Potem jednak bardzo szybko powybijali się finansowo, pozakładali małe firmy w branży komputerowej. To był okres tzw. Internet bubble, bańki internetowej. Ale ona pękła. Jaka teraz pozostała szansa na duże zarobki i awans? Korporacje albo przynajmniej duża firma. – Na początku w Polsce też można było robić coś z niczego? – Tak, i to nawet bardziej niż w Ameryce. Bo Bill Gates studiował na Harvardzie, a u nas kilka lat temu można było robić karierę, nie mając jeszcze ukończonych studiów. Teraz młodzi ludzie wspominają te czasy z rozrzewnieniem. Bo po bumie demograficznym i po nadprodukcji magistrów pojawiła się masa młodych, którzy mają predyspozycje, nie boją się ciężko pracować. I co? Dla wielu brakuje wolnych miejsc na rynku pracy. – Jak w takim razie rozumieć słowa innego z pani respondentów: pieniądze to wynalazek szatana? – To konflikt, który ciągle trwa. Trochę wynika z etyki katolickiej, zupełnie innej od protestanckiej. Zgodnie z tą drugą, wypada się bogacić. W etyce katolickiej z kolei nacisk kładziony jest na dzielenie się z innymi. Na wartości kolektywistyczne, nie indywidualistyczne. Potwierdzają to również badania prof. Henryka Domańskiego. W Polsce tradycyjnie ceni się bardziej wartości kolektywistyczne niż indywidualizm. Bo okupacja, powstanie, potem „Solidarność”. Socjologowie mówią wprawdzie, że to się teraz zmienia. Ale trzeba pamiętać, że wartości zmieniają się bardzo wolno. W młodych ludziach często silne jest przekonanie, że czegoś robić nie wypada, że może robię coś kosztem innych. Pojawiają się wątpliwości: czy mój zawód jest komukolwiek potrzebny? Czy wciskanie ludziom proszków powinno być lepiej opłacane od pracy pielęgniarki? Inną sprawa, że u nas dopiero od niedawna sukces przestaje być mocno podejrzaną sprawą. – Czy są obecnie w Polce młodzi ludzie sukcesu? Kim są, czym się zajmują? – Są. Na początku wielu studiowało na kilku kierunkach, bo mieli na to czas. Jeździli w góry we flanelowych koszulach, przy ognisku rozmawiali o tym, czy warto mieć, czy być. W tym czasie często wyjeżdżałam za granicę. I za każdym razem, gdy wracałam do kraju, spotykał mnie mały szok. Bo np. kolega, który niedawno jeszcze był punkiem i anarchistą, przeistaczał się w sprzedawcę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2005, 2005

Kategorie: Wywiady