Portugalia – kryzys tuż-tuż…

Portugalia – kryzys tuż-tuż…

Korespondencja z Bragi Z powodu ogromnego zainteresowania meczami reprezentacji wydajność pracy Portugalczyków spadła o 26,3 euro na jednego zatrudnionego Nie potrzebujemy niczego od Brukseli. Wiemy, co robić, i sami rozwiążemy nasze problemy – oświadczył jeszcze w lutym premier Portugalii José Sócrates. Jak zapowiedział, tak zrobił, ogłosiwszy przyjęty niedawno przez parlament przy wsparciu pozostających w opozycji do rządu mniejszościowego socjaldemokratów z PSD plan doprowadzenia do 2013 r. deficytu budżetowego do wymaganego przez Unię Europejską poziomu 3%. Plan przewiduje, że już w przyszłym roku deficyt wyniesie 7,3% PKB, a w 2012 r. – 4,6% Wszystko to oznacza dla Portugalczyków konieczność zaciskania pasa. Oszczędzanie rząd chce zacząć od siebie, zmniejszając płace posłów i członków rządu oraz kierownictw instytucji sektora publicznego o 5%. Plan zakłada również zwiększenie podatku VAT, podatków od dochodów osób fizycznych i firm, ograniczenie transferu środków dla samorządów lokalnych i sektora publicznego. Rząd wstrzymał lub odroczył ważne inwestycje, m.in. rozbudowę portu lotniczego w Lizbonie, a wspólna hiszpańsko-portugalska budowa szybkiej kolei Lizbona-Madryt, zaplanowana na trzy lata, zapewne się przeciągnie. Do akcji włączył się ostatnio również prezydent Cavaco Silva, wzywając Portugalczyków do spędzania wakacji w kraju, bo wyjeżdżając, osłabiają rodzimy przemysł turystyczny. Ale co się właściwie stało? Dławiona przez przeszacowanie waluty i niską konkurencję Portugalia już od połowy 2008 r. znajduje się w stanie recesji gospodarczej. Startując od wzrostu gospodarczego wynoszącego 0,2% w 2008 r., kończyła rok następny z PKB minusowym na poziomie 2,8%. W styczniu tego roku okazało się zaś, że zarówno deficyt budżetowy, jak i dług publiczny wymknęły się spod kontroli. Deficyt budżetowy wyniósł 9,3% PKB (był więc wyższy niż w Polsce, ale niższy aniżeli w Hiszpanii i Grecji), a dług w tym roku poszybuje zapewne do 85% PKB. Wartość eksportu zmniejszyła się o 15%, a ze względu na trudny dostęp do kredytów nastąpił spadek inwestycji i popytu konsumpcyjnego. Bezrobocie w I kwartale tego roku osiągnęło 10,6%, obejmując ok. 600 tys. osób, i jest najwyższe od czasu wstąpienia Portugalii do Unii Europejskiej w 1986 r. Na domiar złego rząd musi wysupłać ze swojej kasy 740 mln euro na pokrycie skutków gwałtownej powodzi, która w lutym tego roku nawiedziła jeden z dwóch okręgów autonomicznych, Maderę, grzebiąc 50 osób i wyrządzając szkody szacowane dzisiaj na ponad 1 mld euro. Wszystko to skutecznie nadwerężyło zaufanie zagranicznych inwestorów do Portugalii, grożąc dalszym pogorszeniem sytuacji. Istnieje obawa, że powtórzy się scenariusz z Grecji, która dla Portugalczyków stanowi swoisty punkt odniesienia. Często więc, narzekając na rząd, mówi się tutaj: „Wyprzedziła nas nawet Grecja”. Dlatego właśnie minister finansów Teixeira dos Santos wzywając ostatnio w parlamencie do dyscypliny finansowej i podatkowej, od razu zastrzegł: „Nasza sytuacja w niczym nie przypomina greckiej”, bo, jak stwierdził, „Portugalia w odróżnieniu od Grecji nigdy nie oszukiwała”. Na pogłębiający się deficyt budżetowy szybko zareagowały agencje ratingowe, w tym londyńska Standard and Poor’s, przesuwając wiarygodność kredytową Portugalii w dół. Wyliczenia Standard and Poor’s Portugalczycy kwestionują, uznając się za ofiarę ataku spekulacyjnego zagranicznych rynków finansowych i efektu ponadgranicznego, niedwuznacznie dając przy tym do zrozumienia, że tak naprawdę chodzi o odwrócenie uwagi od przeżywającej cięższe załamanie gospodarcze Hiszpanii. Jak należało się spodziewać, nie wszystkim zaciskanie pasa odpowiada. Mieliśmy już strajki pracowników poczty, kolejarzy, pilotów TAP, a w pierwszych dniach czerwca na ulice Lizbony wyległo ponad 300 tys. pracowników wezwanych przez centralę związkową CGTP Union, by zaprotestować przeciwko rządowemu programowi oszczędnościowemu. Gdy jednak rozmawiam z zaprzyjaźnionymi Portugalczykami, mam wrażenie, że groza i głębokość kryzysu nie docierają do tzw. zwykłych ludzi. Przez kilka tygodni kryzys był skutecznie przykryty mundialem i udziałem w nim Ronalda i jego kolegów. Blamaż w spotkaniu z Hiszpanią sprawił, że wszystko wróciło do normy, tzn. do kryzysu. Miłość do futbolu miała jeszcze i ten skutek, że jak obliczyli skrzętni statystycy brukselscy, z powodu ogromnego zainteresowania meczami reprezentacji wydajność pracy Portugalczyków spadła o 26,3 euro na jednego zatrudnionego, co oznacza największą stratę ze wszystkich krajów biorących udział w mundialu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 28/2010

Kategorie: Świat