Władimir Putin ma dwie pilne sprawy. Po pierwsze – obsadzić szczyt władzy nowymi ludźmi. Po drugie – wybrać takie tempo reform, które wytrzyma przeciętny Rosjanin Kapiące od złotych ornamentów sale Kremla mają już za sobą ceremonię zaprzysiężenia nowego prezydenta Rosji. Kiedy w pierwszą niedzielę maja niewysoki Władimir Putin składał prezydencką przysięgę, półtora tysiąca zebranych na Kremlu gości rozglądało się po sobie, wypatrując w tłumie przyszłych współpracowników “nowego cara”, jak w Moskwie mówi się – tyleż żartobliwie, co słusznie – o obecnym przywódcy Rosji. Spojrzenia przyciągał zwłaszcza Michaił Kasjanow, desygnowany trzy dni później przez Putina na stanowisko premiera. Barczysty mężczyzna, wywodzący się z podmoskiewskiego Sołncewa, znanego wcześniej jedynie z najbardziej okrutnych w Rosji gangsterów, wyrasta – twierdzą niektórzy – na gospodarczą podporę prezydenta. W ostatnich latach wykazał w ministerstwie finansów, a potem na stanowisku wicepremiera, że jest wyjątkowo sprawnym urzędnikiem, ale na dodatek udowodnił, że nie ma własnych ambicji politycznych. Putinowi, mówi się w Moskwie, potrzebny jest “rząd techniczny”, realizujący wytyczne prezydenta. Kasjanow zaś to idealny wykonawca prezydenckich poleceń. Przez prawie całe zawodowe życie pracował w strukturach rządowych, najdłużej w Państwowym Komitecie Planowania ZSRR. Od 1993 roku był w ministerstwie finansów, a dowodem na jego kompetencje i równocześnie lojalność wobec szefów może być fakt, że na stanowisku wiceministra tego resortu przetrwał trzech kolejnych szefów rządu. Co jakiś czas pojawiają się, co prawda, plotki, że Michaił Kasjanow brał łapówki (“Nowaja Gazeta” napisała nawet, że w resorcie finansów nazywano go “Misza 2 procent”), ale nigdy nie znaleziono żadnego mocnego dowodu potwierdzającego te oskarżenia. Wszyscy zgadzają się za to, że to autentyczny fachowiec. “Ma energię i talent”, napisała gazeta “Kommersant”. Jest to konstatacja niezmiernie ważna. Era Władimira Putina w historii rosyjskich prezydentów rozpoczyna się bowiem od powtarzanego co jakiś czas w Moskwie pytania o tzw. drużynę Putina, czyli ludzi, z którymi nowy prezydent będzie reformował rządzone przez siebie państwo. Od stycznia tego roku, tj. od momentu przejęcia z rąk Borysa Jelcyna odpowiedzialności za Rosję, Władimir Putin działał w tej dziedzinie dość ostrożnie. Zaraz na początku zwolnił, co prawda, ze stanowiska doradcy prezydenta jelcynowską córkę, Tatjanę Djaczenko, uważaną przez Rosjan za femme fatale kremlowskich salonów, ale inni notable tworzący jelcynowski dwór zachowali swoje posady. Kiedy dziennikarze pytali, jak to możliwe, że Putin toleruje polityków ewidentnie zamieszanych w skandale finansowe i korupcyjne afery, jego zwolennicy tłumaczyli, że obecny prezydent to “raczej typ zwiadowcy, aniżeli czołgisty”, że “dwa razy zastanowi się, zanim ruszy do szturmu”. Przytaczano też jego powiedzenie, że “woli uderzyć raz, ale tak, aby przeciwnik już nie wstał”. Poczekajcie na inaugurację prezydentury, obiecywali tzw. zaprzysięgli putinowcy. Wydaje się, że nie były to obietnice bez pokrycia. Wymowny wydaje się fakt, że część rosyjskiej prasy, kontrolowana w znacznym stopniu przez oligarchiczne klany związane z tzw. Familią Jelcyna, krytykowała pośrednio już od pewnego czasu nowego prezydenta za otaczanie się “ludźmi z Petersburga” (gdzie w pierwszej połowie lat 90. Putin był autorem reform mera miasta, Anatolija Sobczaka). Narzekania na napływ świeżych urzędników na Kreml były wyraźną próbą zmuszenia ówczesnego p.o. prezydenta, by nie otaczał się swoimi (czytaj – nie związanymi z oligarchicznymi klanami) ludźmi. Komentatorzy w Moskwie postawili nawet tezę, że Władimir Putin przeprowadza po cichu coś w rodzaju zwiadu. Zgodnie z zasadami biurokratycznej wojny, jego “putinowcy” nie zajmowali dotąd kierowniczych stanowisk, ale każdy z dotychczasowych kremlowskich bonzów miał od co najmniej marca tego roku dwóch lub trzech zastępców “od prezydenta”. Oficjalne i ostateczne przejęcie steru władzy pozwoliło Putinowi odrzucić część tego dotychczasowego kamuflażu. Wykorzystując ceremonię zaprzysiężenia w kremlowskiej Sali Andrejewskiej, nowy prezydent zażądał, by dymisję złożyli nie tylko ministrowie wcześniejszego rządu, ale także wszyscy urzędnicy na kierowniczych stanowiskach, zarówno w ministerstwach, jak i w administracji prezydenckiej. “Czegoś takiego nikt tu nigdy nie robił”, napisał o tej decyzji dziennik “Siewodnia”, informując przy okazji o licznych protestach z tego powodu. Putin pozostał jednak nieprzejednany. Podania o zwolnienie ze stanowiska musieli podpisać nawet zasiedziali od dziesiątków
Tagi:
Mirosław Głogowski